- Dokąd cię zabiera? – wypytywała Laura. – Wygląda na
wielkiego romantyka i wcale nie ze względu na wzrost – zachichotała.
Zaczynałam żałować, że w ogóle wspominałam jej o moim
spotkaniu z Piotrkiem. Przeżywała je bardziej niż ja. Chociaż to akurat mnie nie
dziwiło. Od zawsze to ja miałam miano sceptyczki w naszej przyjaźni. Po prostu
stąpam twardo po ziemi, to chyba nie jest jakaś moja wielka wada.
Od rana znosiłam jej świergotanie o Piotrze, przeplatane
słowami uwielbienia kierowanymi pod adresem Marcina. Moja święta cierpliwość to
prawdziwy skarb.
- Zuuuuza, no. Czy ty w ogóle się cieszysz? – przyjaciółka
spojrzała na mnie, jakby było ze mną coś nie tak.
- Cieszę się – odpowiedziałam bez większego entuzjazmu. Bo
tak było. Cieszyłam się, jednak z drugiej strony czułam lekkie obawy. Choć
dziwnie lubiłam Piotra, nasza znajomość to ledwie kilka minut rozmów. Dokładnie
2 rozmów.
- Zapomnij o tym dziwacznym Zbychu – warknęła na mnie Laura,
wyraźnie zirytowana.
- Ale nawet… o nim nie pomyślałam – odparłam cicho, nie
rozumiejąc, dlaczego tak reaguje. No i nie kłamałam. Wczoraj wieczorem poza tym
czasem, kiedy opowiadałam Laurze o moich ostatnich doświadczeniach z
siatkarzami, ani dzisiaj do teraz, nawet przez ułamek sekundy jego osoba nie
przewinęła się przez moje myśli, bo przecież nie warto.
- Gdybym była na twoim miejscu… - niespodziewanie urwała i
zanurzyła nos w papierach, które miała przygotować na następną audycję.
- Co ty... ała! – kopnęła mnie pod stołem, rzucając mi mordercze
spojrzenie.
Zza moich pleców wyłonił się Przemek.
- Praca wre, jak widzę – przywitał nas tym typowym dla
siebie szelmowskim uśmiechem.
- Tak jest – zasalutowała Laura.
Zwrócił się do mnie, kładąc dłonie na oparciu krzesła, które
stało przy naszym stoliku.
- Mogę?
Skinęłam głową, zgadzając się.
Usiadł.
Cisza. Niezręczne milczenie.
- Chcesz kawę? – zapytała Laura, patrząc na twarz Przemka.
- Czarną bez cukru – odparł od niechcenia.
Przyjaciółka wypuściła bezradnie powietrze z płuc, wstała ze
swojego miejsca i odeszła w kierunku baru.
Posłałam mu spojrzenie komunikujące „co to miało być?”. Może
i to łamało nasze stosunki szef-pracownica, ale jego zachowanie względem Laury
było jeszcze gorsze.
Lewicki odpowiedział mi tylko jadowitym uśmiechem.
Nie wiedziałam, czy to, że uśmiecha się do mnie jedynej ze
swoich pracowników wróży mi dobrze czy źle. Gdyby były one przyjazne, nie
miałabym wątpliwości na czym stoję. Jednak tych jego nie potrafiłam rozgryźć za
żadne skarby.
- We wtorek szykuje się hit. Pewnie wiesz – odparł po
chwili. – Chciałem, żebyś wzięła aparat i zrobiła trochę zdjęć. Podobno na tym
też się znasz – na jego ustach zaigrał kpiący uśmieszek.
- Liczyłam raczej na możliwość założenia słuchawek z
mikrofonem – odszukałam spojrzeniem jego oczu.
- Nie zawsze będziesz bawić się w komentarz. Wolę ustalić to
już teraz, na początku, niż żebyś mi później strzelała fochy.
Nie zamierzałam „strzelać fochów”. Wiem, że muszę się
jeszcze wiele nauczyć, ale chyba, żeby dojść do perfekcji muszę duuużo ćwiczyć.
- Zgoda? – uniósł brwi do góry.
- Oczywiście – choć miałam ochotę odpowiedzieć mu inaczej,
wiedziałam, że moja pozycja nie jest aż tak silna, żeby się sprzeciwiać.
- Wiedziałem – uniósł kąciki ust i znowu ukazał mi się jego
chytry uśmieszek.
Laura wróciła. Postawiła przed nosem Lewickiego papierowy
kubeczek z kawą.
Nie zaszczycił ją nawet durnym „dziękuję”.
Chcąc jak najszybciej się od niego oddalić, zapytałam go
natychmiast.
- Mogę wyjść szybciej?
- Dokąd? – upijał właśnie łyk swojej kawy, którą szybko odsunął od ust,
aby odpowiedzieć.
Na końcu języka miałam „a co cię to obchodzi?”, ale
powstrzymałam się. Kolejny raz.
- Obiecałam, że pokażę dziadkowi Rzeszów. Odwiedził mnie –
skłamałam bez zastanowienia. Naprawdę nie miałam ochoty zwierzać się mu z moich
planów na resztę dnia. Zwłaszcza, ze dotyczyły one Piotra.
- Możesz – mruknął.
Nie wyglądał na zadowolonego, ale najważniejsze, że się
zgodził.
Reszta była bez znaczenia.
Zdążyłam zrobić jeszcze jakieś zakupy na mieście.
Odwiedziłam Tesco. Kupiłam wszystko, czego brakowało mi w lodówce.
Wstąpiłam jeszcze obiad do McDonald’s. Nie ma to jak dobry
fast food.
Dopiero około 16:15 przybyłam do domu. Rozpakowałam torby,
powkładałam produkty do lodówki, do szafek. Powoli zaczynałam ogarniać swoje
mieszkanie. Zmieniłam trochę wystrój. Wystarczyło dodać kilka roślinek tu i
tam, jakieś kolorowe pierdołki i od razu pomieszczenia stawały się
radośniejsze.
Czekałam jeszcze na ekipę remontową. Umówiliśmy się na
poniedziałek. Pan majster stwierdził, że będę musiała poszukać sobie jakiegoś
lokum na 2-3 dni, chyba że chcę się nawdychać zapachów farb, itd.
Podreptałam do łazienki, aby się trochę odświeżyć.
Poprawiłam make-up, spięłam włosy w luźny koczek, z którego wystawało kilka
kosmyków. Chwilę później już stałam przed szafą. W ciągu dnia mniej więcej
zaplanowałam swój strój. Ciemne jeansowe rurki, biała bluzeczka z napisem
„Little miss sunshine” i turkusowy cardigan. Zwieńczyłam strój długim
łańcuszkiem z kluczykiem jako wisiorkiem.
Piotrek nie powiedział mi, dokąd mnie zabiera. Pozostało mi
modlić się, żeby nie miał w planach wystawnej kolacji w eleganckiej restauracji.
Wciągnęłam kozaki na nogi i założyłam płaszczyk. To
niedzielne popołudnie było przeraźliwie zimne. Prawie jak w grudniu. Z drugiej
strony, jestem największym zmarzlakiem na ziemi. Może to tylko moje urojenia.
Prawdopodobne.
Rozległo się pukanie.
Rój motyli w moim brzuchu zerwał się do lotu.
Podeszłam do drzwi i wraz z naciśnięciem klamki, otworzyłam
je.
Moim oczom ukazały się plecy. Jednak tylko przez chwilę.
Piotrek odwrócił się błyskawicznie i przywitał mnie nieśmiałym, a zarazem
uroczym uśmiechem.
- Cześć – szepnął, lustrując mnie wzrokiem z dołu do góry.
- No cześć – odparłam z szerokim uśmiechem na ustach.
- Gotowa? – spojrzał na mnie pytająco.
- Jak widzisz.
Wyszłam z mieszkania. Przekluczyłam zamki w drzwiach, po
czym sprawdziłam, czy na pewno są zamknięte.
Spojrzałam na niego. Był już na półpiętrze. Czekał na mnie.
Zeszłam w dół po schodach i kiedy stanęłam obok, uniosłam głowę w
górę, szukając wzrokiem jego oczu.
- Gdzie idziemy? – spytałam Piotrka.
- Jak dojedziemy to zobaczysz – na jego ustach zaigrał
uśmiech owiany tajemnicą.
Złapał mnie pod rękę i ruszył po schodach w dół.
Przed oczami zamigotał mi wielki neonowy napis. Oślepiona
zmrużyłam oczy, aby przeczytać, co też jest tam napisane. „Galaktyka”.
Piotrek wysiadł o wiele szybciej i nim zdążyłam się
zorientować, stał przy moich otwartych drzwiach i czekał, aż wyjdę z auta.
Po przejściu parkingu w mgnieniu oka znaleźliśmy się w
środku. Nietrudno było się domyślić, że jestem tu pierwszy raz. Od przyjazdu
nie miałam wielu okazji na rozerwanie się, a kręgle na pewno były dobrym
sposobem na rozładowanie złych emocji.
- Potrafisz grać? – krzyknął mi do ucha Piotrek, chcąc
zagłuszyć głośną muzykę i rozmowy innych graczy.
- Nigdy nie grałam w kręgle – odpowiedziałam mu podniesionym
głosem.
Spojrzała na mnie wzrokiem komunikującym „naprawdę?”.
Przytaknęłam.
- Nic straconego – uśmiechnął się szeroko. Wydawało się,
jakby ta informacja ucieszyła go jeszcze bardziej.
Przebraliśmy buty. Moje 38 było ciężej zdobyć niż rozmiar
45+. Następnie skierowaliśmy się do naszego toru.
Piotrek stwierdził, że tego wieczoru da mi pierwszą lekcję
gry w kręgle. Miałam cichą nadzieję, że nieostatnią.
Żeby nie wyglądać na ostatnią sierotę, wzięłam kulę i
złapałam ją tak, jak na amerykańskich filmach. Przycisnęłam ją do piersi i
wypuściłam powietrze z płuc. Zrobiłam kilka szybszych kroków i posłałam kulę
prosto… do rowu.
Za sobą usłyszałam cichy śmiech. Piotrek dobrze się bawił.
Odwracając się, posłałam mu mordercze spojrzenie. On
natomiast uniósł ręce do góry komunikując, że jest niewinny. Głupkowaty uśmiech
nie schodził mu z ust.
- Ty nie bądź taki mądry. Marny z ciebie nauczyciel, nie ma
z ciebie pożytku – wyparowałam. Aby dodać sobie powagi położyłam dłonie na
biodrach.
Piotrek szerzej otwarł oczy i wskazując na siebie palcem,
odparł bezgłośnie „moja?”.
Pokiwałam zgodnie głową.
- Nawet nie zacząłem! – obruszył się.
- Szybciej zapuszczę tu korzenie… – westchnęłam komicznie.
- Dobra – mruknął pod nosem. – Weź kulę.
Bez gadania wyciągnęłam niebieską kulę i objęłam ją obiema
rękoma. Odwróciłam się w stronę toru.
Piotrek zrobił to samo. Chwycił kulę i z lekkiego nabiegu
rzucił ją przed siebie. Ku mojemu zdziwieniu przewrócił wszystkie kręgle.
Rozdziawiłam buzię.
- Ja… jak? – wyjąkałam.
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko w stylu „no i co,
łyso?”.
- Naaaaaucz mnie! – zapiszczałam.
- No przecież po to tu jestem – odrzekł wesoło.
Podszedł bliżej. Stanął tuż za moimi plecami, kładąc mi
dłonie na barkach. W tym samym momencie poczułam jego ciepły oddech łaskoczący moją
szyję.
- Rób wszystko tak jak ja – wyszeptał mi do ucha.
Przybliżył się jeszcze bardziej, tak że nasze ciała stykały
się. Jedną dłoń położył na moim biodrze, drugą przesunął od mojego ramienia aż
do dłoni. Lekko chwycił kulę.
Myślałam tylko o jednym: nie upuść kuli na jego nogę, nie
upuść. Moje dłonie trzęsły się niemiłosiernie. Przez jego dotyk, bliskość, a
może wszystko razem doprowadzało mnie do takiego stanu.
- A teraz kilka kroków – powiedział. – Zacznij od prawej.
Pierwszą do przodu wysunęłam prawą nogę, później lewą. Nasze
ruchy były kompatybilne.
Równocześnie puściliśmy kulę.
Strąciła wszystkie kręgle.
Galaktyka miała własną restaurację i podobno najlepszą pizzę
w mieście. Postanowiliśmy to sprawdzić.
Zamówiliśmy dużą pokrojoną na 8 równych kawałków.
Jedliśmy, piliśmy, no i rozmawialiśmy.
Z trudem wcisnęłam w siebie 3 kawałki. Lubię pizzę, ale 3 porcje to
zdecydowanie za dużo dla mojego żołądka, który według plotek jest bezdenny. Piotrek
bez marudzenia zjadł 4 kawałki. Zdążyłam zauważyć, że nie lubi sosu
czosnkowego. No chyba, że nie jadł go, bo miał jakieś plany…
- Nie mogę… - wymamrotałam, odsuwając talerz jak najdalej od siebie.
Piotrek siedział na sofie naprzeciwko mnie z rozłożonymi na oparciu
rękami.
- Wiesz, że dzieci w Afryce cierpią z głodu, a ty tutaj zostawiasz
jedzenie na talerzu? – pokiwał głową z dezaprobatą.
Opadłam ciężko na sofę, masując swój wielki brzuch.
- Równie dobrze to może być twój kawałek – odparłam.
- Nie, nie. 8 na 2 to 4, czyli ja swój przydział zjadłem –
uśmiechnął się.
- Jejku, jesteś większy, silniejszy i tak dalej… - urwałam
na widok jego miny, mówiącej „jak zjesz, to urośniesz”. Poczułam się jak w
towarzystwie mamy. – Zresztą nieważne.
W tej samej chwili Piotrek uniósł dłoń i kiwnął do kogoś za
moimi plecami na przywitanie.
Nie chciałam wyjść na wścibską, jednak ciężko było mi się
powstrzymać. Odwróciłam się i zobaczyłam Igłą, a obok niego… Zbyszka.
Natychmiast usiadłam z twarzą zwróconą ku Piotrowi.
Nie wystraszyłam się go, skądże. Zwyczajnie nie chciałam na
niego patrzeć. Nawet jeśli był jakiś inny powód, to wolałam tak to sobie tłumaczyć.
- Wszystko okej? – spytał Piotrek. Przyglądał mi się,
próbując zgadnąć, co się stało.
- Tak, spoko – uśmiechnęłam się przekonywująco.
Uniósł jedną brew wyżej i przymrużył oczy, mierząc mnie
wzrokiem. Po chwili jednak odpuścił i wyszczerzył się w stylu mistrza barowych
bójek bynajmniej nie do mnie.
- Witam, gołąbeczki – na moim ramieniu spoczęła dłoń
Krzyśka.
- Cześć – odpowiedziałam niemal równocześnie z Cichym.
Różnica polegała na tym, że mój głos był dosyć niepewny i zawstydzony, a Piotrka
jak najbardziej radosny i mocny.
- Cześć – skinął głową w moją stronę Zbyszek, po czym
szeroko uśmiechnął się i przywitał mocnym uściskiem dłoni z Piotrkiem.
- Randkujecie sobie? – zaszczebiotał prawie jak Laura
Krzysiek.
- Nie… - odpowiedziałam.
- Tak! – odparł równocześnie ze mną Piotr.
Igła spojrzał na mnie, na niego i wybuchł śmiechem.
- Ustalcie jedną wersję, dobra?
- Nie spodziewaliśmy się nikogo, dlatego nie zdążyliśmy nic
zaplanować – wytłumaczył nas Piotr. – Siadacie?
Zamarłam.
- Ta.. – ochoczo odpowiedział Igła.
- Nie… - przerwał mu Zbyszek i wbił wzrok we mnie. – Nie będziemy
wam przeszkadzać – objął ramieniem Libero i ścisnął go swoją wielką dłonią za
kark, tak, że Krzysiek skulił się z bólu.
- Dobra, dobra… idziemy – uniósł ręce w geście kapitulacji niższy
z mężczyzn. – Tylko po co tyle agresji?
Piotr odprowadził mnie pod same drzwi.
- Chciałem ci podziękować… - przerwał krótkie milczenie
Piotrek.
- Chyba raczej ja powinnam ci podziękować – uśmiechnęłam się
do niego. – Gdyby nie ty spędziłabym dzień w pustych ścianach. Muszę kupić
sobie kota…
Siatkarz zaśmiał się.
- Sierściucha? – wyszczerzył się. – No a tak w ogóle, nie
masz za co. Cieszę się, że… no się zgodziłaś.
- Nie ma sprawy! – machnęłam ręką, szeroko się uśmiechając. –
Polecam się na przyszłość – puściłam do niego oczko.
Przez chwilę znowu milczeliśmy, patrząc na swoje
uśmiechnięte twarze.
- Będę już leciał… - chłopak wskazał kciukiem schody. – Trzymaj
się… do wtorku.
- Ty też – odpowiedziałam pogodnie.
Kiedy zniknął mi z widoku, szepnęłam sama do siebie, uśmiechając
się pod nosem.
- Do wtorku…
Krzysztof to jednak nie taktowny jest. Dobrze, że Zbyszkowi przyszło do głowy, ze tak przysiadać się do pary to nie za bardzo:):):).
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie dalszy rozwój jej relacji z Piotrem i Zbyszkiem bo bezsprzecznie on też jakąś rolę tu odegrea.