niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział Piąty


- Dokąd cię zabiera? – wypytywała Laura. – Wygląda na wielkiego romantyka i wcale nie ze względu na wzrost – zachichotała.
Zaczynałam żałować, że w ogóle wspominałam jej o moim spotkaniu z Piotrkiem. Przeżywała je bardziej niż ja. Chociaż to akurat mnie nie dziwiło. Od zawsze to ja miałam miano sceptyczki w naszej przyjaźni. Po prostu stąpam twardo po ziemi, to chyba nie jest jakaś moja wielka wada.
Od rana znosiłam jej świergotanie o Piotrze, przeplatane słowami uwielbienia kierowanymi pod adresem Marcina. Moja święta cierpliwość to prawdziwy skarb.
- Zuuuuza, no. Czy ty w ogóle się cieszysz? – przyjaciółka spojrzała na mnie, jakby było ze mną coś nie tak.
- Cieszę się – odpowiedziałam bez większego entuzjazmu. Bo tak było. Cieszyłam się, jednak z drugiej strony czułam lekkie obawy. Choć dziwnie lubiłam Piotra, nasza znajomość to ledwie kilka minut rozmów. Dokładnie 2 rozmów.
- Zapomnij o tym dziwacznym Zbychu – warknęła na mnie Laura, wyraźnie zirytowana.
- Ale nawet… o nim nie pomyślałam – odparłam cicho, nie rozumiejąc, dlaczego tak reaguje. No i nie kłamałam. Wczoraj wieczorem poza tym czasem, kiedy opowiadałam Laurze o moich ostatnich doświadczeniach z siatkarzami, ani dzisiaj do teraz, nawet przez ułamek sekundy jego osoba nie przewinęła się przez moje myśli, bo przecież nie warto.
- Gdybym była na twoim miejscu… - niespodziewanie urwała i zanurzyła nos w papierach, które miała przygotować na następną audycję.
- Co ty... ała! – kopnęła mnie pod stołem, rzucając mi mordercze spojrzenie.
Zza moich pleców wyłonił się Przemek.
- Praca wre, jak widzę – przywitał nas tym typowym dla siebie szelmowskim uśmiechem.
- Tak jest – zasalutowała Laura.
Zwrócił się do mnie, kładąc dłonie na oparciu krzesła, które stało przy naszym stoliku.
- Mogę?
Skinęłam głową, zgadzając się.
Usiadł.
Cisza. Niezręczne milczenie.
- Chcesz kawę? – zapytała Laura, patrząc na twarz Przemka.
- Czarną bez cukru – odparł od niechcenia.
Przyjaciółka wypuściła bezradnie powietrze z płuc, wstała ze swojego miejsca i odeszła w kierunku baru.
Posłałam mu spojrzenie komunikujące „co to miało być?”. Może i to łamało nasze stosunki szef-pracownica, ale jego zachowanie względem Laury było jeszcze gorsze.
Lewicki odpowiedział mi tylko jadowitym uśmiechem.
Nie wiedziałam, czy to, że uśmiecha się do mnie jedynej ze swoich pracowników wróży mi dobrze czy źle. Gdyby były one przyjazne, nie miałabym wątpliwości na czym stoję. Jednak tych jego nie potrafiłam rozgryźć za żadne skarby.
- We wtorek szykuje się hit. Pewnie wiesz – odparł po chwili. – Chciałem, żebyś wzięła aparat i zrobiła trochę zdjęć. Podobno na tym też się znasz – na jego ustach zaigrał kpiący uśmieszek.
- Liczyłam raczej na możliwość założenia słuchawek z mikrofonem – odszukałam spojrzeniem jego oczu.
- Nie zawsze będziesz bawić się w komentarz. Wolę ustalić to już teraz, na początku, niż żebyś mi później strzelała fochy.
Nie zamierzałam „strzelać fochów”. Wiem, że muszę się jeszcze wiele nauczyć, ale chyba, żeby dojść do perfekcji muszę duuużo ćwiczyć.
- Zgoda? – uniósł brwi do góry.
- Oczywiście – choć miałam ochotę odpowiedzieć mu inaczej, wiedziałam, że moja pozycja nie jest aż tak silna, żeby się sprzeciwiać.
- Wiedziałem – uniósł kąciki ust i znowu ukazał mi się jego chytry uśmieszek.
Laura wróciła. Postawiła przed nosem Lewickiego papierowy kubeczek z kawą.
Nie zaszczycił ją nawet durnym „dziękuję”.
Chcąc jak najszybciej się od niego oddalić, zapytałam go natychmiast.
- Mogę wyjść szybciej?
- Dokąd? – upijał właśnie łyk swojej kawy, którą szybko odsunął od ust, aby odpowiedzieć.
Na końcu języka miałam „a co cię to obchodzi?”, ale powstrzymałam się. Kolejny raz.
- Obiecałam, że pokażę dziadkowi Rzeszów. Odwiedził mnie – skłamałam bez zastanowienia. Naprawdę nie miałam ochoty zwierzać się mu z moich planów na resztę dnia. Zwłaszcza, ze dotyczyły one Piotra.
- Możesz – mruknął.
Nie wyglądał na zadowolonego, ale najważniejsze, że się zgodził.
Reszta była bez znaczenia.

Zdążyłam zrobić jeszcze jakieś zakupy na mieście. Odwiedziłam Tesco. Kupiłam wszystko, czego brakowało mi w lodówce.
Wstąpiłam jeszcze obiad do McDonald’s. Nie ma to jak dobry fast food.
Dopiero około 16:15 przybyłam do domu. Rozpakowałam torby, powkładałam produkty do lodówki, do szafek. Powoli zaczynałam ogarniać swoje mieszkanie. Zmieniłam trochę wystrój. Wystarczyło dodać kilka roślinek tu i tam, jakieś kolorowe pierdołki i od razu pomieszczenia stawały się radośniejsze.
Czekałam jeszcze na ekipę remontową. Umówiliśmy się na poniedziałek. Pan majster stwierdził, że będę musiała poszukać sobie jakiegoś lokum na 2-3 dni, chyba że chcę się nawdychać zapachów farb, itd.
Podreptałam do łazienki, aby się trochę odświeżyć. Poprawiłam make-up, spięłam włosy w luźny koczek, z którego wystawało kilka kosmyków. Chwilę później już stałam przed szafą. W ciągu dnia mniej więcej zaplanowałam swój strój. Ciemne jeansowe rurki, biała bluzeczka z napisem „Little miss sunshine” i turkusowy cardigan. Zwieńczyłam strój długim łańcuszkiem z kluczykiem jako wisiorkiem.
Piotrek nie powiedział mi, dokąd mnie zabiera. Pozostało mi modlić się, żeby nie miał w planach wystawnej kolacji w eleganckiej restauracji.
Wciągnęłam kozaki na nogi i założyłam płaszczyk. To niedzielne popołudnie było przeraźliwie zimne. Prawie jak w grudniu. Z drugiej strony, jestem największym zmarzlakiem na ziemi. Może to tylko moje urojenia. Prawdopodobne.
Rozległo się pukanie.
Rój motyli w moim brzuchu zerwał się do lotu.
Podeszłam do drzwi i wraz z naciśnięciem klamki, otworzyłam je.
Moim oczom ukazały się plecy. Jednak tylko przez chwilę. Piotrek odwrócił się błyskawicznie i przywitał mnie nieśmiałym, a zarazem uroczym uśmiechem.
- Cześć – szepnął, lustrując mnie wzrokiem z dołu do góry.
- No cześć – odparłam z szerokim uśmiechem na ustach.
- Gotowa? – spojrzał na mnie pytająco.
- Jak widzisz.
Wyszłam z mieszkania. Przekluczyłam zamki w drzwiach, po czym sprawdziłam, czy na pewno są zamknięte.
Spojrzałam na niego. Był już na półpiętrze. Czekał na mnie.
Zeszłam w dół po schodach i kiedy stanęłam obok, uniosłam głowę w górę, szukając wzrokiem jego oczu.
- Gdzie idziemy? – spytałam Piotrka.
- Jak dojedziemy to zobaczysz – na jego ustach zaigrał uśmiech owiany tajemnicą.
Złapał mnie pod rękę i ruszył po schodach w dół.

Przed oczami zamigotał mi wielki neonowy napis. Oślepiona zmrużyłam oczy, aby przeczytać, co też jest tam napisane. „Galaktyka”.
Piotrek wysiadł o wiele szybciej i nim zdążyłam się zorientować, stał przy moich otwartych drzwiach i czekał, aż wyjdę z auta.
Po przejściu parkingu w mgnieniu oka znaleźliśmy się w środku. Nietrudno było się domyślić, że jestem tu pierwszy raz. Od przyjazdu nie miałam wielu okazji na rozerwanie się, a kręgle na pewno były dobrym sposobem na rozładowanie złych emocji.
- Potrafisz grać? – krzyknął mi do ucha Piotrek, chcąc zagłuszyć głośną muzykę i rozmowy innych graczy.
- Nigdy nie grałam w kręgle – odpowiedziałam mu podniesionym głosem.
Spojrzała na mnie wzrokiem komunikującym „naprawdę?”.
Przytaknęłam.
- Nic straconego – uśmiechnął się szeroko. Wydawało się, jakby ta informacja ucieszyła go jeszcze bardziej.
Przebraliśmy buty. Moje 38 było ciężej zdobyć niż rozmiar 45+. Następnie skierowaliśmy się do naszego toru.
Piotrek stwierdził, że tego wieczoru da mi pierwszą lekcję gry w kręgle. Miałam cichą nadzieję, że nieostatnią.
Żeby nie wyglądać na ostatnią sierotę, wzięłam kulę i złapałam ją tak, jak na amerykańskich filmach. Przycisnęłam ją do piersi i wypuściłam powietrze z płuc. Zrobiłam kilka szybszych kroków i posłałam kulę prosto… do rowu.
Za sobą usłyszałam cichy śmiech. Piotrek dobrze się bawił.
Odwracając się, posłałam mu mordercze spojrzenie. On natomiast uniósł ręce do góry komunikując, że jest niewinny. Głupkowaty uśmiech nie schodził mu z ust.
- Ty nie bądź taki mądry. Marny z ciebie nauczyciel, nie ma z ciebie pożytku – wyparowałam. Aby dodać sobie powagi położyłam dłonie na biodrach.
Piotrek szerzej otwarł oczy i wskazując na siebie palcem, odparł bezgłośnie „moja?”.
Pokiwałam zgodnie głową.
- Nawet nie zacząłem! – obruszył się.
- Szybciej zapuszczę tu korzenie… – westchnęłam komicznie.
- Dobra – mruknął pod nosem. – Weź kulę.
Bez gadania wyciągnęłam niebieską kulę i objęłam ją obiema rękoma. Odwróciłam się w stronę toru.
Piotrek zrobił to samo. Chwycił kulę i z lekkiego nabiegu rzucił ją przed siebie. Ku mojemu zdziwieniu przewrócił wszystkie kręgle.
Rozdziawiłam buzię.
- Ja… jak? – wyjąkałam.
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko w stylu „no i co, łyso?”.
- Naaaaaucz mnie! – zapiszczałam.
- No przecież po to tu jestem – odrzekł wesoło.
Podszedł bliżej. Stanął tuż za moimi plecami, kładąc mi dłonie na barkach. W tym samym momencie poczułam jego ciepły oddech łaskoczący moją szyję.
- Rób wszystko tak jak ja – wyszeptał mi do ucha.
Przybliżył się jeszcze bardziej, tak że nasze ciała stykały się. Jedną dłoń położył na moim biodrze, drugą przesunął od mojego ramienia aż do dłoni. Lekko chwycił kulę.
Myślałam tylko o jednym: nie upuść kuli na jego nogę, nie upuść. Moje dłonie trzęsły się niemiłosiernie. Przez jego dotyk, bliskość, a może wszystko razem doprowadzało mnie do takiego stanu.
- A teraz kilka kroków – powiedział. – Zacznij od prawej.
Pierwszą do przodu wysunęłam prawą nogę, później lewą. Nasze ruchy były kompatybilne.
Równocześnie puściliśmy kulę.
Strąciła wszystkie kręgle.

Galaktyka miała własną restaurację i podobno najlepszą pizzę w mieście. Postanowiliśmy to sprawdzić.
Zamówiliśmy dużą pokrojoną na 8 równych kawałków.
Jedliśmy, piliśmy, no i rozmawialiśmy.
Z trudem wcisnęłam w siebie 3 kawałki. Lubię pizzę, ale 3 porcje to zdecydowanie za dużo dla mojego żołądka, który według plotek jest bezdenny. Piotrek bez marudzenia zjadł 4 kawałki. Zdążyłam zauważyć, że nie lubi sosu czosnkowego. No chyba, że nie jadł go, bo miał jakieś plany…
- Nie mogę… - wymamrotałam, odsuwając talerz jak najdalej od siebie.
Piotrek siedział na sofie naprzeciwko mnie z rozłożonymi na oparciu rękami.
- Wiesz, że dzieci w Afryce cierpią z głodu, a ty tutaj zostawiasz jedzenie na talerzu? – pokiwał głową z dezaprobatą.
Opadłam ciężko na sofę, masując swój wielki brzuch.
- Równie dobrze to może być twój kawałek – odparłam.
- Nie, nie. 8 na 2 to 4, czyli ja swój przydział zjadłem – uśmiechnął się.
- Jejku, jesteś większy, silniejszy i tak dalej… - urwałam na widok jego miny, mówiącej „jak zjesz, to urośniesz”. Poczułam się jak w towarzystwie mamy. – Zresztą nieważne.
W tej samej chwili Piotrek uniósł dłoń i kiwnął do kogoś za moimi plecami na przywitanie.
Nie chciałam wyjść na wścibską, jednak ciężko było mi się powstrzymać. Odwróciłam się i zobaczyłam Igłą, a obok niego… Zbyszka.
Natychmiast usiadłam z twarzą zwróconą ku Piotrowi.
Nie wystraszyłam się go, skądże. Zwyczajnie nie chciałam na niego patrzeć. Nawet jeśli był jakiś inny powód, to wolałam tak to sobie tłumaczyć.
- Wszystko okej? – spytał Piotrek. Przyglądał mi się, próbując zgadnąć, co się stało.
- Tak, spoko – uśmiechnęłam się przekonywująco.
Uniósł jedną brew wyżej i przymrużył oczy, mierząc mnie wzrokiem. Po chwili jednak odpuścił i wyszczerzył się w stylu mistrza barowych bójek bynajmniej nie do mnie.
- Witam, gołąbeczki – na moim ramieniu spoczęła dłoń Krzyśka.
- Cześć – odpowiedziałam niemal równocześnie z Cichym. Różnica polegała na tym, że mój głos był dosyć niepewny i zawstydzony, a Piotrka jak najbardziej radosny i mocny.
- Cześć – skinął głową w moją stronę Zbyszek, po czym szeroko uśmiechnął się i przywitał mocnym uściskiem dłoni z Piotrkiem.
- Randkujecie sobie? – zaszczebiotał prawie jak Laura Krzysiek.
- Nie… - odpowiedziałam.
- Tak! – odparł równocześnie ze mną Piotr.
Igła spojrzał na mnie, na niego i wybuchł śmiechem.
- Ustalcie jedną wersję, dobra?
- Nie spodziewaliśmy się nikogo, dlatego nie zdążyliśmy nic zaplanować – wytłumaczył nas Piotr. – Siadacie?
Zamarłam.
- Ta.. – ochoczo odpowiedział Igła.
- Nie… - przerwał mu Zbyszek i wbił wzrok we mnie. – Nie będziemy wam przeszkadzać – objął ramieniem Libero i ścisnął go swoją wielką dłonią za kark, tak, że Krzysiek skulił się z bólu.
- Dobra, dobra… idziemy – uniósł ręce w geście kapitulacji niższy z mężczyzn. – Tylko po co tyle agresji?

Piotr odprowadził mnie pod same drzwi.
- Chciałem ci podziękować… - przerwał krótkie milczenie Piotrek.
- Chyba raczej ja powinnam ci podziękować – uśmiechnęłam się do niego. – Gdyby nie ty spędziłabym dzień w pustych ścianach. Muszę kupić sobie kota…
Siatkarz zaśmiał się.
- Sierściucha? – wyszczerzył się. – No a tak w ogóle, nie masz za co. Cieszę się, że… no się zgodziłaś.
- Nie ma sprawy! – machnęłam ręką, szeroko się uśmiechając. – Polecam się na przyszłość – puściłam do niego oczko.
Przez chwilę znowu milczeliśmy, patrząc na swoje uśmiechnięte twarze.
- Będę już leciał… - chłopak wskazał kciukiem schody. – Trzymaj się… do wtorku.
- Ty też – odpowiedziałam pogodnie.
Kiedy zniknął mi z widoku, szepnęłam sama do siebie, uśmiechając się pod nosem.
- Do wtorku…

1 komentarz:

  1. Krzysztof to jednak nie taktowny jest. Dobrze, że Zbyszkowi przyszło do głowy, ze tak przysiadać się do pary to nie za bardzo:):):).
    Ciekawi mnie dalszy rozwój jej relacji z Piotrem i Zbyszkiem bo bezsprzecznie on też jakąś rolę tu odegrea.

    OdpowiedzUsuń