niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział Piąty


- Dokąd cię zabiera? – wypytywała Laura. – Wygląda na wielkiego romantyka i wcale nie ze względu na wzrost – zachichotała.
Zaczynałam żałować, że w ogóle wspominałam jej o moim spotkaniu z Piotrkiem. Przeżywała je bardziej niż ja. Chociaż to akurat mnie nie dziwiło. Od zawsze to ja miałam miano sceptyczki w naszej przyjaźni. Po prostu stąpam twardo po ziemi, to chyba nie jest jakaś moja wielka wada.
Od rana znosiłam jej świergotanie o Piotrze, przeplatane słowami uwielbienia kierowanymi pod adresem Marcina. Moja święta cierpliwość to prawdziwy skarb.
- Zuuuuza, no. Czy ty w ogóle się cieszysz? – przyjaciółka spojrzała na mnie, jakby było ze mną coś nie tak.
- Cieszę się – odpowiedziałam bez większego entuzjazmu. Bo tak było. Cieszyłam się, jednak z drugiej strony czułam lekkie obawy. Choć dziwnie lubiłam Piotra, nasza znajomość to ledwie kilka minut rozmów. Dokładnie 2 rozmów.
- Zapomnij o tym dziwacznym Zbychu – warknęła na mnie Laura, wyraźnie zirytowana.
- Ale nawet… o nim nie pomyślałam – odparłam cicho, nie rozumiejąc, dlaczego tak reaguje. No i nie kłamałam. Wczoraj wieczorem poza tym czasem, kiedy opowiadałam Laurze o moich ostatnich doświadczeniach z siatkarzami, ani dzisiaj do teraz, nawet przez ułamek sekundy jego osoba nie przewinęła się przez moje myśli, bo przecież nie warto.
- Gdybym była na twoim miejscu… - niespodziewanie urwała i zanurzyła nos w papierach, które miała przygotować na następną audycję.
- Co ty... ała! – kopnęła mnie pod stołem, rzucając mi mordercze spojrzenie.
Zza moich pleców wyłonił się Przemek.
- Praca wre, jak widzę – przywitał nas tym typowym dla siebie szelmowskim uśmiechem.
- Tak jest – zasalutowała Laura.
Zwrócił się do mnie, kładąc dłonie na oparciu krzesła, które stało przy naszym stoliku.
- Mogę?
Skinęłam głową, zgadzając się.
Usiadł.
Cisza. Niezręczne milczenie.
- Chcesz kawę? – zapytała Laura, patrząc na twarz Przemka.
- Czarną bez cukru – odparł od niechcenia.
Przyjaciółka wypuściła bezradnie powietrze z płuc, wstała ze swojego miejsca i odeszła w kierunku baru.
Posłałam mu spojrzenie komunikujące „co to miało być?”. Może i to łamało nasze stosunki szef-pracownica, ale jego zachowanie względem Laury było jeszcze gorsze.
Lewicki odpowiedział mi tylko jadowitym uśmiechem.
Nie wiedziałam, czy to, że uśmiecha się do mnie jedynej ze swoich pracowników wróży mi dobrze czy źle. Gdyby były one przyjazne, nie miałabym wątpliwości na czym stoję. Jednak tych jego nie potrafiłam rozgryźć za żadne skarby.
- We wtorek szykuje się hit. Pewnie wiesz – odparł po chwili. – Chciałem, żebyś wzięła aparat i zrobiła trochę zdjęć. Podobno na tym też się znasz – na jego ustach zaigrał kpiący uśmieszek.
- Liczyłam raczej na możliwość założenia słuchawek z mikrofonem – odszukałam spojrzeniem jego oczu.
- Nie zawsze będziesz bawić się w komentarz. Wolę ustalić to już teraz, na początku, niż żebyś mi później strzelała fochy.
Nie zamierzałam „strzelać fochów”. Wiem, że muszę się jeszcze wiele nauczyć, ale chyba, żeby dojść do perfekcji muszę duuużo ćwiczyć.
- Zgoda? – uniósł brwi do góry.
- Oczywiście – choć miałam ochotę odpowiedzieć mu inaczej, wiedziałam, że moja pozycja nie jest aż tak silna, żeby się sprzeciwiać.
- Wiedziałem – uniósł kąciki ust i znowu ukazał mi się jego chytry uśmieszek.
Laura wróciła. Postawiła przed nosem Lewickiego papierowy kubeczek z kawą.
Nie zaszczycił ją nawet durnym „dziękuję”.
Chcąc jak najszybciej się od niego oddalić, zapytałam go natychmiast.
- Mogę wyjść szybciej?
- Dokąd? – upijał właśnie łyk swojej kawy, którą szybko odsunął od ust, aby odpowiedzieć.
Na końcu języka miałam „a co cię to obchodzi?”, ale powstrzymałam się. Kolejny raz.
- Obiecałam, że pokażę dziadkowi Rzeszów. Odwiedził mnie – skłamałam bez zastanowienia. Naprawdę nie miałam ochoty zwierzać się mu z moich planów na resztę dnia. Zwłaszcza, ze dotyczyły one Piotra.
- Możesz – mruknął.
Nie wyglądał na zadowolonego, ale najważniejsze, że się zgodził.
Reszta była bez znaczenia.

Zdążyłam zrobić jeszcze jakieś zakupy na mieście. Odwiedziłam Tesco. Kupiłam wszystko, czego brakowało mi w lodówce.
Wstąpiłam jeszcze obiad do McDonald’s. Nie ma to jak dobry fast food.
Dopiero około 16:15 przybyłam do domu. Rozpakowałam torby, powkładałam produkty do lodówki, do szafek. Powoli zaczynałam ogarniać swoje mieszkanie. Zmieniłam trochę wystrój. Wystarczyło dodać kilka roślinek tu i tam, jakieś kolorowe pierdołki i od razu pomieszczenia stawały się radośniejsze.
Czekałam jeszcze na ekipę remontową. Umówiliśmy się na poniedziałek. Pan majster stwierdził, że będę musiała poszukać sobie jakiegoś lokum na 2-3 dni, chyba że chcę się nawdychać zapachów farb, itd.
Podreptałam do łazienki, aby się trochę odświeżyć. Poprawiłam make-up, spięłam włosy w luźny koczek, z którego wystawało kilka kosmyków. Chwilę później już stałam przed szafą. W ciągu dnia mniej więcej zaplanowałam swój strój. Ciemne jeansowe rurki, biała bluzeczka z napisem „Little miss sunshine” i turkusowy cardigan. Zwieńczyłam strój długim łańcuszkiem z kluczykiem jako wisiorkiem.
Piotrek nie powiedział mi, dokąd mnie zabiera. Pozostało mi modlić się, żeby nie miał w planach wystawnej kolacji w eleganckiej restauracji.
Wciągnęłam kozaki na nogi i założyłam płaszczyk. To niedzielne popołudnie było przeraźliwie zimne. Prawie jak w grudniu. Z drugiej strony, jestem największym zmarzlakiem na ziemi. Może to tylko moje urojenia. Prawdopodobne.
Rozległo się pukanie.
Rój motyli w moim brzuchu zerwał się do lotu.
Podeszłam do drzwi i wraz z naciśnięciem klamki, otworzyłam je.
Moim oczom ukazały się plecy. Jednak tylko przez chwilę. Piotrek odwrócił się błyskawicznie i przywitał mnie nieśmiałym, a zarazem uroczym uśmiechem.
- Cześć – szepnął, lustrując mnie wzrokiem z dołu do góry.
- No cześć – odparłam z szerokim uśmiechem na ustach.
- Gotowa? – spojrzał na mnie pytająco.
- Jak widzisz.
Wyszłam z mieszkania. Przekluczyłam zamki w drzwiach, po czym sprawdziłam, czy na pewno są zamknięte.
Spojrzałam na niego. Był już na półpiętrze. Czekał na mnie.
Zeszłam w dół po schodach i kiedy stanęłam obok, uniosłam głowę w górę, szukając wzrokiem jego oczu.
- Gdzie idziemy? – spytałam Piotrka.
- Jak dojedziemy to zobaczysz – na jego ustach zaigrał uśmiech owiany tajemnicą.
Złapał mnie pod rękę i ruszył po schodach w dół.

Przed oczami zamigotał mi wielki neonowy napis. Oślepiona zmrużyłam oczy, aby przeczytać, co też jest tam napisane. „Galaktyka”.
Piotrek wysiadł o wiele szybciej i nim zdążyłam się zorientować, stał przy moich otwartych drzwiach i czekał, aż wyjdę z auta.
Po przejściu parkingu w mgnieniu oka znaleźliśmy się w środku. Nietrudno było się domyślić, że jestem tu pierwszy raz. Od przyjazdu nie miałam wielu okazji na rozerwanie się, a kręgle na pewno były dobrym sposobem na rozładowanie złych emocji.
- Potrafisz grać? – krzyknął mi do ucha Piotrek, chcąc zagłuszyć głośną muzykę i rozmowy innych graczy.
- Nigdy nie grałam w kręgle – odpowiedziałam mu podniesionym głosem.
Spojrzała na mnie wzrokiem komunikującym „naprawdę?”.
Przytaknęłam.
- Nic straconego – uśmiechnął się szeroko. Wydawało się, jakby ta informacja ucieszyła go jeszcze bardziej.
Przebraliśmy buty. Moje 38 było ciężej zdobyć niż rozmiar 45+. Następnie skierowaliśmy się do naszego toru.
Piotrek stwierdził, że tego wieczoru da mi pierwszą lekcję gry w kręgle. Miałam cichą nadzieję, że nieostatnią.
Żeby nie wyglądać na ostatnią sierotę, wzięłam kulę i złapałam ją tak, jak na amerykańskich filmach. Przycisnęłam ją do piersi i wypuściłam powietrze z płuc. Zrobiłam kilka szybszych kroków i posłałam kulę prosto… do rowu.
Za sobą usłyszałam cichy śmiech. Piotrek dobrze się bawił.
Odwracając się, posłałam mu mordercze spojrzenie. On natomiast uniósł ręce do góry komunikując, że jest niewinny. Głupkowaty uśmiech nie schodził mu z ust.
- Ty nie bądź taki mądry. Marny z ciebie nauczyciel, nie ma z ciebie pożytku – wyparowałam. Aby dodać sobie powagi położyłam dłonie na biodrach.
Piotrek szerzej otwarł oczy i wskazując na siebie palcem, odparł bezgłośnie „moja?”.
Pokiwałam zgodnie głową.
- Nawet nie zacząłem! – obruszył się.
- Szybciej zapuszczę tu korzenie… – westchnęłam komicznie.
- Dobra – mruknął pod nosem. – Weź kulę.
Bez gadania wyciągnęłam niebieską kulę i objęłam ją obiema rękoma. Odwróciłam się w stronę toru.
Piotrek zrobił to samo. Chwycił kulę i z lekkiego nabiegu rzucił ją przed siebie. Ku mojemu zdziwieniu przewrócił wszystkie kręgle.
Rozdziawiłam buzię.
- Ja… jak? – wyjąkałam.
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko w stylu „no i co, łyso?”.
- Naaaaaucz mnie! – zapiszczałam.
- No przecież po to tu jestem – odrzekł wesoło.
Podszedł bliżej. Stanął tuż za moimi plecami, kładąc mi dłonie na barkach. W tym samym momencie poczułam jego ciepły oddech łaskoczący moją szyję.
- Rób wszystko tak jak ja – wyszeptał mi do ucha.
Przybliżył się jeszcze bardziej, tak że nasze ciała stykały się. Jedną dłoń położył na moim biodrze, drugą przesunął od mojego ramienia aż do dłoni. Lekko chwycił kulę.
Myślałam tylko o jednym: nie upuść kuli na jego nogę, nie upuść. Moje dłonie trzęsły się niemiłosiernie. Przez jego dotyk, bliskość, a może wszystko razem doprowadzało mnie do takiego stanu.
- A teraz kilka kroków – powiedział. – Zacznij od prawej.
Pierwszą do przodu wysunęłam prawą nogę, później lewą. Nasze ruchy były kompatybilne.
Równocześnie puściliśmy kulę.
Strąciła wszystkie kręgle.

Galaktyka miała własną restaurację i podobno najlepszą pizzę w mieście. Postanowiliśmy to sprawdzić.
Zamówiliśmy dużą pokrojoną na 8 równych kawałków.
Jedliśmy, piliśmy, no i rozmawialiśmy.
Z trudem wcisnęłam w siebie 3 kawałki. Lubię pizzę, ale 3 porcje to zdecydowanie za dużo dla mojego żołądka, który według plotek jest bezdenny. Piotrek bez marudzenia zjadł 4 kawałki. Zdążyłam zauważyć, że nie lubi sosu czosnkowego. No chyba, że nie jadł go, bo miał jakieś plany…
- Nie mogę… - wymamrotałam, odsuwając talerz jak najdalej od siebie.
Piotrek siedział na sofie naprzeciwko mnie z rozłożonymi na oparciu rękami.
- Wiesz, że dzieci w Afryce cierpią z głodu, a ty tutaj zostawiasz jedzenie na talerzu? – pokiwał głową z dezaprobatą.
Opadłam ciężko na sofę, masując swój wielki brzuch.
- Równie dobrze to może być twój kawałek – odparłam.
- Nie, nie. 8 na 2 to 4, czyli ja swój przydział zjadłem – uśmiechnął się.
- Jejku, jesteś większy, silniejszy i tak dalej… - urwałam na widok jego miny, mówiącej „jak zjesz, to urośniesz”. Poczułam się jak w towarzystwie mamy. – Zresztą nieważne.
W tej samej chwili Piotrek uniósł dłoń i kiwnął do kogoś za moimi plecami na przywitanie.
Nie chciałam wyjść na wścibską, jednak ciężko było mi się powstrzymać. Odwróciłam się i zobaczyłam Igłą, a obok niego… Zbyszka.
Natychmiast usiadłam z twarzą zwróconą ku Piotrowi.
Nie wystraszyłam się go, skądże. Zwyczajnie nie chciałam na niego patrzeć. Nawet jeśli był jakiś inny powód, to wolałam tak to sobie tłumaczyć.
- Wszystko okej? – spytał Piotrek. Przyglądał mi się, próbując zgadnąć, co się stało.
- Tak, spoko – uśmiechnęłam się przekonywująco.
Uniósł jedną brew wyżej i przymrużył oczy, mierząc mnie wzrokiem. Po chwili jednak odpuścił i wyszczerzył się w stylu mistrza barowych bójek bynajmniej nie do mnie.
- Witam, gołąbeczki – na moim ramieniu spoczęła dłoń Krzyśka.
- Cześć – odpowiedziałam niemal równocześnie z Cichym. Różnica polegała na tym, że mój głos był dosyć niepewny i zawstydzony, a Piotrka jak najbardziej radosny i mocny.
- Cześć – skinął głową w moją stronę Zbyszek, po czym szeroko uśmiechnął się i przywitał mocnym uściskiem dłoni z Piotrkiem.
- Randkujecie sobie? – zaszczebiotał prawie jak Laura Krzysiek.
- Nie… - odpowiedziałam.
- Tak! – odparł równocześnie ze mną Piotr.
Igła spojrzał na mnie, na niego i wybuchł śmiechem.
- Ustalcie jedną wersję, dobra?
- Nie spodziewaliśmy się nikogo, dlatego nie zdążyliśmy nic zaplanować – wytłumaczył nas Piotr. – Siadacie?
Zamarłam.
- Ta.. – ochoczo odpowiedział Igła.
- Nie… - przerwał mu Zbyszek i wbił wzrok we mnie. – Nie będziemy wam przeszkadzać – objął ramieniem Libero i ścisnął go swoją wielką dłonią za kark, tak, że Krzysiek skulił się z bólu.
- Dobra, dobra… idziemy – uniósł ręce w geście kapitulacji niższy z mężczyzn. – Tylko po co tyle agresji?

Piotr odprowadził mnie pod same drzwi.
- Chciałem ci podziękować… - przerwał krótkie milczenie Piotrek.
- Chyba raczej ja powinnam ci podziękować – uśmiechnęłam się do niego. – Gdyby nie ty spędziłabym dzień w pustych ścianach. Muszę kupić sobie kota…
Siatkarz zaśmiał się.
- Sierściucha? – wyszczerzył się. – No a tak w ogóle, nie masz za co. Cieszę się, że… no się zgodziłaś.
- Nie ma sprawy! – machnęłam ręką, szeroko się uśmiechając. – Polecam się na przyszłość – puściłam do niego oczko.
Przez chwilę znowu milczeliśmy, patrząc na swoje uśmiechnięte twarze.
- Będę już leciał… - chłopak wskazał kciukiem schody. – Trzymaj się… do wtorku.
- Ty też – odpowiedziałam pogodnie.
Kiedy zniknął mi z widoku, szepnęłam sama do siebie, uśmiechając się pod nosem.
- Do wtorku…

niedziela, 14 października 2012

Rozdział Czwarty


Kolejne dni mijały nieubłaganie. Nie było dnia bez zamieszania. Wszystko było przygotowywane pod kątem zbliżającego się pierwszego meczu w Pluslidze.
Właśnie wtedy miałam przejść swój chrzest bojowy.
Dobra, miał nim być wywiad. I był. Jednak Przemek (przeszliśmy na „ty”, co bardzo ułatwiło nam kontakt) uznał, że skoro mam być komentatorem na najważniejszych imprezach, muszę się sprawdzić w naprawdę istotnym wydarzeniu.
A to oznaczało, że wywiad z Krzysiem był niepotrzebny. Nawet nie pofatygowali się, żeby zamieścić go na stronie internetowej.
Jednak nie żałuję. W tamtym dniu spełniłam jedno ze swoich marzeń. Poznałam swojego idola – Ignaczaka. No i Piotrka.
W kawiarni z Igłą przegadaliśmy dobre trzy godziny. Każde pytanie sprowadzało nas na zupełnie inny tor rozmowy. Dopóki nie ustaliliśmy, że najpierw odpowie, a później porozmawiamy.
I odpowiadał, przez nie więcej niż 20 minut. Uwinął się z każdym zadanym pytaniem.
Kolejny dwie godziny były rozmową o wszystkim i o niczym. Opowiadał mi o reprezentacji, o igrzyskach, o atmosferze w drużynie. Wiele wspomnień związanych z kadrą narodową, zwłaszcza z olimpiadą wywoływało u niego pewne drżenie głosu, raz radosne, niekiedy pełne bólu.
Kiedy mówił, wpatrywałam się w niego jak w obrazek. Słowa wypływające z jego ust były niczym symfonia dla moich uszu. Każde wypełnione przeogromną dawką pasji.
Słuchanie go sprawiało mi wielką przyjemność. Moje siatkarskie serce z każdą chwilą zaczynało bić na nowo rytmem, jakiego nie czułam już dawno. Rytmem, za którym pewna część mnie tęskniła. Ta część, była jedyną cząsteczką mnie, tej prawdziwej mnie.
Wymieniliśmy się numerami.
Chyba nie tylko mnie doskonale rozmawiało się z nim. Prawdopodobnie odwzajemniał moje odczucia. A wszystko to było jak sen, z którego nie chciałam się obudzić.
Wracając do domu, dalej nie wierzyłam we wszystkie zdarzenia. Nie tylko Krzysiek ciągle chodził mi po głowie. Temu drugiemu na imię było Piotr.
Bardzo żałowałam, że nie zamieniliśmy ze sobą więcej niż kilku słów. Zarazem miałam nadzieję na bliższe poznanie się w niedalekiej przyszłości. Ale robienie sobie nadziei było nonsensem. Jest młody, zdolny, czarujący i popularny. Na milionie innych dziewcząt zrobił takie samo wrażenie, jak na mnie. Prawdopodobieństwo, że zapamięta moje imię jest nikłe. Takie niestety są realia. Nie wyróżniam się niczym z tłumu. Blond włosy i niebieskie oczy to połączenie bardzo często spotykane.

Na mecz wybrałam się z Laurą.
Wpadłyśmy na Podpromie godzinę przed meczem, żeby zdążyć zorientować się co, jak i gdzie.
Chłopcy powoli wynurzali się z korytarza wiodącego z szatni na boisko. Rozpoczynali swoją rozgrzewkę. Każdy we własnym tempie, stylu, kolejności. Jeden przy słupku, inny pod bandami.
Wśród Resoviaków zauważyłam Zbyszka. Niestety Piotrka nigdzie nie było. No i Igła podskakiwał tu i tam.
Dzięki pomocy chłopaków od nagłośnienia mój sprzęt był już gotowy. Zajęłam swoje miejsce. Obok na stoliku przysiadła Laura.
- Zdenerwowana? – przyglądała mi się z szerokim uśmiechem.
- Ani trochę! – skłamałam na poczekaniu.
Przyjaciółka dokładnie wiedziała, jak jest naprawdę. Kładąc mi dłoń na ramieniu, dodała po chwili.
- Poradzisz sobie znakomicie. Jestem tego pewna – uśmiechnęła się, chcąc zapewnić mnie o wiarygodności swoich słów. – Jeśli mam ci coś poradzić – zbliżyła usta do mojego ucha – zapoznaj się z ich nazwiskami i imionami przed meczem. Te napisy na koszulkach nie pomagają, jeśli stoją do ciebie bokiem. Serio.
- Postaram się. Kilku już poznałam ostatnio – pożałowałam natychmiast. Zapomniałam, że nie podzieliłam się tą informacją z Laurą.
Zamrugała z niedowierzaniem powiekami.
- Teraz mi o tym mówisz?! – spytała z wyrzutem.
- Oj… - wywróciłam oczami, machając dłonią. – Nic ciekawego cię nie ominęło.
- Jasne – zeskoczyła ze stołu – na pewno ci uwierzę. Nigdy o niczym mi nie mówisz! A ja ci tu daję wyśmienite rady!
Roześmiałam się. Była to moja standardowa reakcja na bulwersy Laury. Za każdym razem dopełniała całość rozzłoszczonym, piskliwym tonem. To dopiero było komiczne!
- To nie jest śmieszne! – sama zachichotała, szturchając mnie w ramię.
- Z mojego punktu widzenia – bardzo – odparłam z przyklejonym do twarzy szerokim uśmiechem.
- Nie lubię cię – mruknęła.
- Ja ciebie też – posłałam jej buziaka.

Za radą przyjaciółki poszperałam trochę po stronach internetowych Resovii i Indykpolu. Gospodarzy znałam już prawie doskonale, z gośćmi był większy problem. Każdego z tych zawodników widziałam pierwszy raz w życiu. Ich nazwiska były mi zupełnie obce i za żadne skarby nie umiałam ich zapamiętać.
Do rozpoczęcia meczu pozostało równo 15 minut, transmisji – 10 minut.
Oparłam policzek na dłoni.
Obie drużyny ćwiczyły atak.
Nie mam pojęcia, jak to jest, że za każdym razem, kiedy zaczynałam zerkać na boisko przed oczami miałam tylko i wyłącznie jedną osobę. Tę, której nie chciałam widzieć. Tę, której nie potrafiłam rozgryźć. Wciąż rozmyślałam o dniu naszego poznania. Był taki oziębły. Zachowywał się, jakby była jego największym wrogiem. W jego spojrzeniu było tylko jedno uczucie – nienawiść. Jednak później, to co się stało, wstrząsało mną najbardziej. Zupełnie inny człowiek, inny Zbyszek. Płaczący obok mnie.
Im więcej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej tego nie rozumiałam. Do tego im mniej go pojmowałam, tym bardziej chciałam go „rozwikłać”.
Trybuny huczały. Takiego dopingu nie ma nigdzie.
Resoviacy pod tym względem wymiatają. TOTALNIE!
5 minut.
Założyłam słuchawki, sprawdziłam mikrofon.
Usłyszałam, że wchodzimy za trzy… dwa… jeden!
Wzięłam głęboki oddech.
- Pierwsza kolejka siatkarskiej PlusLigi mężczyzn. Inauguracja sezonu 2012/2013 – mecz pomiędzy Asseco Resovią Rzeszów a Indykpolem AZS Olsztyn. Z rzeszowskiego Podpromia wita was Zuzanna Wodzikowska.

Spotkanie zakończyło się spodziewaną wygraną Resovii, czyli mecz bez większych sensacji. Czym mogę się pochwalić? Nie zawaliłam po całości. Co więcej, chyba było naprawdę dobrze. No i czułam się wybornie w nowej roli.
Martwiło mnie jedynie ciągłe przyciąganie do Zbyszka. Nie potrafiłam nad tym panować. Co gorsza, nie miałam pojęcia, skąd to się u mnie bierze. Co on w sobie takiego ma?
Nawet nie zorientowałam się, w którym momencie znów wgapiałam się w niego rozciągającego się po meczu. Odleciałam na chwilę. To przecież było złe… ale o dziwo nie chciałam już z tym walczyć. Był taki przystojny. To idealne ciało. Opinająca się na jego torsie pasiasta koszulka tylko rozbudzała moje zmysły. Silne ramiona, w których musiało być tak bezpiecznie. I ten uśmiech, niestety ani razu niekierowany w moją stronę, również warty był grzechu. Chciałabym go m…
- Cześć – usłyszałam za sobą.
Natychmiast oprzytomniałam. W przestrachu odwróciłam głowę.
Piotr.
- Cześć – odpowiedziałam, mimowolnie się uśmiechając.
Odwzajemnił mój uśmiech.
- Zastanawiałem się, czy podejść. Obserwowałem cię przez cały mecz – spojrzał na mnie zażenowanym wzrokiem. Chyba co nieco mu się wymsknęło. – Znaczy yyy… widziałem cię, no i chciałem się przywitać – podrapał się po karku, spuszczając wzrok na posadzkę.
- To… miłe – zagryzłam wargę, po czym jeszcze wyżej uniosłam jeden z kącików ust.
Telefon zawibrował w mojej kieszeni. Wyciągnęłam go i odczytałam wiadomość.
„Przyjechał Marcin! Zwinęłam się szybciej. Zadzwonię jutro!”
Wypuściłam powietrze, chcąc się uspokoić. Laurka ładnie mnie załatwiła, nie ma co.
Piotrek zerkał na mnie przez cały ten czas.
- Wszystko okej? – odważył się w końcu odezwać.
- Tak, wszystko s p o k o… - mruknęłam, wsuwając komórkę do kieszeni jeansów.
- Wracasz już do domu?
- Chyba tak. Nic tu po mnie – wzruszyłam ramionami w stylu „no cóż…”.
Nieco się rozpromienił.
- Podrzucić cię? – dodał natychmiastowo.
- Nie… przejadę się autobusem.
- Nalegam.
Nasze oczy się spotkały.
Czułam jak głębia w jego oczach pochłania mnie całą.
- Dobrze… - szepnęłam.

Jechaliśmy wsłuchując się w słowa piosenek puszczanych właśnie w radiu. Co chwilę wtrącałam tylko wskazówki, dokąd ma jechać. Posłusznie wykonywał moje polecenia.
Tym sprytnym sposobem dowiedział się, gdzie mieszkam.
Zaparkował auto na parkingu tuż przed moją klatką schodową.
Nie zdążyłam odpiąć pasów bezpieczeństwa, a on już otworzył mi drzwi. Wysiadłam.
- Dziękuję za podwózkę – grzeczność nakazywała mi to powiedzieć, pomimo tego, że było to raczej oczywiste.
- Drobiazg – odparł, zatrzaskując w tym samym momencie drzwi czarnego Jeepa Commandera.
Założyłam torbę na ramię.
- Co robisz jutro? – rzucił mi spojrzenie pełne niepewności
- Pójdę do rozgłośni. Trochę tam popracuję, poudaję, że ciężko i wrócę do domu – odpowiedziałam mimochodem.
Uśmiechnął się szelmowsko.
- No to wpadnę po ciebie – oznajmił mi wesoło.
- Słucham?
Olewając po całości moje pytanie, musnął ustami mój policzek i szepnął mi wprost do ucha.
- Będę o 17 – puścił do mnie oczko i wskoczył do auta, nim udało mi się zaprotestować.
Z uśmiechem od ucha do ucha przypatrywałam się, jak odjeżdża.
Dopiero po chwili poczułam pieczenie policzka w miejscu, gdzie mnie pocałował. Pogładziłam skórę.
Może jednak zapamiętał, że na imię mi Zuza?
Może jutro będzie wspaniałym dniem?
Może…

wtorek, 25 września 2012

Rozdział Trzeci


Wiedziałam, że w końcu będę musiała mu odpowiedzieć.
- Cześć… - rzuciłam słabym, pełnym szoku głosem.
- Zuza... mam rację? – Uśmiechał się do mnie w sposób niezwykle przyjazny. Po jego twarzy od razu stwierdziłam, choć kompletnie go nie znałam, że jest przemiłym człowiekiem. – Przemek powiedział, że cię tu znajdę. Pasujesz do jego opisu.
- Tak, panie Krzysztofie. To ja. Chwila moment… – w głowie zaświeciła mi się czerwona lampka. – jaki Przemek?
- Lewicki, Przemysław Lewicki. Redaktor naczelny – tym razem mężczyzna patrzył na mnie podejrzliwie. A ja? Poczułam się jak totalna idiotka.
- Jasna cholera, no przecież! – Skarciłam się w myślach niecenzuralnymi słowami. W natłoku wrażeń zapomniałam, kto mnie tu przysłał.
Siatkarz zaśmiał się, kręcąc zabawnie głową, jakby sugerując mi „oj, Zuza, Zuza, aleś ty zakręcona” albo coś w tym guście.
- Jednak wciąż nie wiem, po co mój szef Pana tu przysłał? – Uświadomiłam sobie, że on ciągle stoi, a ja nie ruszyłam ani na chwilę swojego zacnego tyłka z krzesła. Podniosłam się.
- Jakiego pana? Mów mi po imieniu - po prostu Krzysiek – znowu wygiął usta w uśmiech. Robił to bez ustanku. Musiał doskonale wiedzieć, że stres zżerał mnie od środka. Luźna rozmowa sprawiała,  że z każdą chwilą czułam się swobodniej. Jakbym rozmawiała ze starym kumplem. – Zatroszczył się o ciebie. Szepnął mi słówko, ze zaczynasz i, że masz bardzo trudne zadanie. – Zniżył głos do konfidenckiego szeptu – ale ja nic ci nie powiedziałem, pamiętaj! – i kolejny uśmiech.
Tym razem i ja go odwzajemniłam. Krzysiek był wielką gwiazdą, a wcale się tak nie zachowywał. Był najzwyczajniejszym w świecie gościem.
Wtem przemknął obok nas wyższy i szerszy w ramionach od Igły mężczyzna.
 Panowie uścisnęli dłonie. Wymienili się uśmiechami i kilkoma słowami.
To był jego kolega z drużyny. Ten, któremu się przyglądałam. Poznałam po tatuażu. Teraz dokładnie widziałam napis: This is my life, my game and it's played by my rules. Przez ułamek sekundy wgapiałam się w jego biceps.
Brunet z Krzysia przeniósł wzrok na mnie. Wydawał się zupełnym przeciwieństwem swojego kolegi. Chłodnym spojrzeniem zasugerował dosyć klarownie, że będzie lepiej, kiedy odwrócę w tym momencie wzrok. Tak też zrobiłam.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę. Wtedy Ignaczak zwrócił się do mnie.
- Tak mi przykro… muszę na chwilę zniknąć. Proponuję spotkanie w kawiarni. Rzut beretem stąd.
Na mojej twarzy pojawił się lekki grymas.
- Właściwie wczoraj przyjechałam… Może i jest blisko to pewnie i tak się zgubię. – Nie chciałam wyjść na sierotkę, ale taka prawda, byłam największą sierotą na naszej planecie.
- No to… - podrapał się po karku – zaczekaj tu albo pod szatnią. Powołaj się na mnie. – Lekko się uśmiechnął i pognał gdzieś.
Popatrzyłam chwilę jak odchodzi. Po czym odwróciłam się gwałtownie i od razu zrobiłam krok w przód.
Uderzyłam w coś i momentalnie odrzuciło mnie w tył. Jednak „coś” nie było specjalnie twarde, więc nagłe wyrośnięcie ściany wykluczyłam z góry.
Stał przede mną chłopak. W dłoni trzymał iPhona. Zagapił się.
- Wybacz – szepnęliśmy w tej samej chwili. Również równocześnie się uśmiechnęliśmy. Miał dołeczki. Bardzo słodkie.
Zapadła chwila milczenia. Oboje patrzeliśmy sobie w oczy. Jego były niebieskie, nie… może morskie? Albo…
- Piotr – wyciągnął ku mnie prawą dłoń.
Wysunęłam swoją, złapałam jego i uścisnęłam ją. On trzymając moją dłoń w swojej, przysunął ją bliżej ust i delikatnie pocałował.
- Zuza… - ledwo zdołałam wypowiedzieć swoje imię. Byłam pod wrażeniem.
Wtedy nieprzyjemny nieznajomy wyłonił się zza pleców Piotra.
- Cichy, zbieraj się. – Kiedy mnie zobaczył, mina zrzedła mu po raz kolejny tego dnia.
Szczerze mówiąc nie rozumiałam jego zachowania. Widział mnie po raz pierwszy w życiu, a traktował, jakbym co najmniej zasztyletowała jego matkę.
Zmrużył oczy.
- Widzimy się po raz kolejny – rzucił tonem tak chłodnym, że ciarki przeszły mi po plecach. Wyciągnął rękę zza Piotrka. W pierwszym momencie chciałam się zakryć i zacząć piszczeć cos w stylu „nie bij, nie bij, nie bij!”. Jednak chłopak wyciągnął dłoń tylko na przywitanie. – Zbigniew – znów nieprzyjemny ton, ale tym razem wydarzyło się coś dziwnego, jakby uśmiech na jego twarzy. A albo to tylko gra świateł. Na pewno to drugie!
Od niechcenia ścisnęłam dłoń Zbyszka.
- Zuzanna – rzuciłam, chcąc być tak samo oficjalna, jak on. – Miło mi – z chwilą gdy wypowiedziałam te słowa, pożałowałam.
- Ta… - zaszczycił mnie spojrzeniem przez nie dłużej niż sekundę. Zerknął na Piotrka i mruknął na niego. – Idziesz czy nie?
Piotrek spojrzał na mnie wzrokiem pod tytułem „wybacz”. Machnął mi ręką na pożegnanie, a kiedy się uśmiechnął, ukazały się te słodkie dołeczki.
- Do zobaczenia! – zawołał, będąc już kilkanaście dobrych metrów ode mnie.
- Do zobaczenia - szepnęłam z uśmiechem pod nosem sama do siebie.

Umówiliśmy się z Krzysiem pod szatnią.
O dziwo nie miałam problemów z dostaniem się do korytarza przeznaczonego tylko dla zawodników.
Długie pomieszczenie było odnowione. Może nie w tym roku, ale w przeciągu ostatnich 5 lat na pewno. Aczkolwiek korytarz był dość wąski.
Zza jednych drzwi dochodziły różne bliżej niezidentyfikowane odgłosy. Obok stała ławeczka. Coś w głowie podpowiadało mi, że w środku tego pomieszczenia jest właśnie Krzysiek.
Usiadłam pod szatnią z założoną nogą na nogę. Czekałam.
Na ścianie po drugiej stronie wisiała tablica ze zdjęciami z sezonu 2011/2012, a przynajmniej tak głosił złoty napis nad nimi. Od razu rzucił mi się w oczy Igła wraz z jednym z kolegów. Później przyuważyłam kilka zdjęć Piotrka. Jedno podczas ataku, drugie na zagrywce, a pozostałe przedstawiały jego uśmiech, którym uraczył mnie dzisiaj. Dwa dołeczki występowały  głównych rolach na każdym z nich. Aż sama się do nich uśmiechnęłam.
Wtedy za drzwiami obok mnie zrobiło się znów głośno. Spodziewałam się, że zaraz wyjdzie trener i zdołam się mu przyjrzeć bliżej. Jednak wcale tak nie było.
Drzwi się otworzyły akurat w moją stronę.
Ku mojemu zdziwieniu, pierwsza z szatni wybiegła szczupła blondynka. Wyszarpnęłam się z czyjejś dłoni, która trzymała jej nadgarstek w silnym uścisku. Była rozgniewana, cała roztrzęsiona.
- Zostaw mnie, odejdź! – warknęła na kogoś ukrytego w szatni. – Nie będę cię błagać! Zasługuję na kogoś lepszego!
- Idź… - męski głos, znajomy męski głos. Jego spokój wywołał u mnie dreszcz.
- Tylko idź? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – była na skraju załamania i wybuchnięcia płaczem. – Nigdy dla ciebie nic nie znaczyłam!
- T y to powiedziałaś – mężczyzna był oschły i zrównoważony. Kompletne przeciwieństwo dziewczyny.
Wtedy jej twarz zalała się uśmiechem, dość dziwnym, trzeba przyznać. Zrobiła kilka kroków w przód. Wyciągnęłam dłonie przed siebie i prawdopodobnie objęła nimi policzki hmm… partnera?
- Kocham cię, Zbyszku – całe rozgoryczenie sprzed kilku chwil zniknęło z jej głosu.
Chwila milczenia.
Moment… co ona powiedziała?! Zbyszku?!
Jeśli to ten Zbyszek, a miałam stuprocentową pewność, że to on, to pewnie już po mnie. Nie lubił mnie od początku, a teraz, kiedy słyszałam, widziałam całą tę sytuację uzna, że go podsłuchuję i w ogóle mnie zbluzga.
Jasna cholera.
- Idź już, powiedziałem coś, tak? – chłopak odparł po kilku sekundach. Tym razem ostrzej.
Plask.
Spoliczkowała go.
Odwróciła się na pięcie, schowała twarz w dłoniach. Wybiegła, stukając obcasami o kafelki na podłodze.
Zbyszek westchnął. Wyszedł zza drzwi. Oparł się głową o ścianę, ręce splótł nad nią.
Serce mi waliło. Nasze spotkanie było nieuniknione. Ucieczka bez zauważenia nie wchodziła w grę. Usłyszałby tak czy siak. Cholerne obcasy.
- Wiem, że słyszałaś – odezwał się po chwili. Wyglądało na to, że mówi do mnie. – Wiedziałem, że jesteś za drzwiami. Przykro mi, że musiałaś na to patrzeć.
On żartuje? Przykro mu?
- Nie wiem tylko, czy ona cię widziała – spojrzał na mnie. Oczy miał mętne. Wyglądał, jakby stoczył przed chwilą walkę z dziesięcioma przeciwnikami.
Pokiwałam przecząco głową.
- To świetnie – szepnął. Chwilę później dodał, siadając obok mnie – Nie mów o tym nikomu.
- Nie powiem – zapewniłam go natychmiastową odpowiedzią.
Tylko przez ułamek sekundy spoglądał w moją stronę. Potem zakrył twarz rękami.
Nie chciałam siedzieć tu z nim. Raczej nie byłam do tego upoważniona. Chciałam, aby Krzysiek już się pojawił i, żeby mnie stąd zabrał. Natychmiast!
Milczeliśmy. Kilkanaście minut temu o mało co nie zabił mnie wzrokiem, a teraz… płakał obok mnie?
Facet. Silny. Prawie dwa metry wzrostu. Siedzi. I. Płacze. Przy. Mnie.
To jakiś żart. Ukryta kamera. Ukartowane. Raczej mało prawdopodobne, ale inaczej nie potrafiłam tego wytłumaczyć.
- Słuchaj… Skoro masz tu tak siedzieć i za nią szlochać, to może pobiegnij i zatrzymaj ją? – Wyparowałam, po czym od razu ugryzłam się w język.
Nie odpowiedział.
- To naprawdę bez sensu. Przestań stroić sobie ze mnie żarty! – szturchnęłam go w ramię. – Słyszysz?
- Masz chusteczkę? – szepnął prawie niedosłyszalnie.
Odwróciłam oczy do nieba i pomyślałam „serio?”.
Wzięłam torbę na kolana. Wyszukałam chusteczki. Podniosłam wzrok, wyciągając rękę, aby podać mu opakowanie chusteczek o zapachu rumiankowym, ale jego już nie było.
- Jesteś! Szukam cię wszędzie – spojrzałam w drugą stronę. To Krzysiu. Cały zziajany biegł w moją stronę. Złapał mnie za nadgarstek, uśmiechając się. – Chodź, zabieram się.
Poderwałam się z ławki. Musiałam truchtać, żeby dorównać mu kroku.
- Gdzie idziemy?
- No do kafejki, nie? – zaśmiał się pod nosem.
Wtedy poczułam na plecach piekące spojrzenie. Odwróciłam się.
Nikogo nie było.
Tylko drzwi szatni właśnie się zamykały.

środa, 5 września 2012

Rozdział Drugi


Słońce zajrzało przez okno do sypialni. Ciepłe promyki otulały moją twarz, idealnie współgrając z kaszmirową pościelą. Położyłam się na wznak, a po chwili przeciągnęłam, słodko ziewając.
Jakby nie patrzeć, dopiero dzisiaj wszystko się zaczyna. To moja pierwsza praca, pomijając praktyki, po studiach. Poszczęściło mi się. Zazwyczaj kariera zawodowa zaczyna się od posady stażysty. Ja startuję z wyższego szczebla, pomijając ten krok. Cieszę się, że moim najważniejszym zadaniem nie będzie donoszenie gorącej kawy i zbieranie nagan, że nie jest odpowiednio dosłodzona. Choć z drugiej strony mam całą masę obaw. Będzie ciężko, ale poradzę sobie… chyba.
Namacałam dłonią telefon, leżący na szafce przy łóżku. Godzina: odpowiednia. Nie chciałam już pierwszego dnia nabawić się nieprzyjemności przez spóźnienie. Wszystko wskazywało, że zgodnie z planem ominę je.
Dalsze leżenie było bezcelowe. Wstałam.
Pierwsze kroki zrobiłam w kierunku łazienki. Było to jedyne pomieszczenie, jakiego nie chciałam zmieniać. Wydawało się takie, jakie chciałam. Nie było małe, ale nie zaliczało się również do ogromnych. Takie „w sam raz”. Do tego bardzo lubiłam te beżowe kafelki na ścianach i ciemnobrązowe na podłodze. Kabina prysznicowa została ustawiona w prawym kącie naprzeciw drzwi. Przy lewej ścianie stały szafki i wbudowana w jedną z nich umywalka. Nad nią wisiało lustro z małym światełkiem u samej góry.
Wzięłam szybki prysznic. Dokładnie wyszczotkowałam zęby. Oczy obramowałam grubą, czarną kreską, szminką musnęłam usta, zaróżowiłam policzki. Za uszko wtarłam perfumy od Caroliny Herrery.  Teraz włosy… tak, moment kulminacyjny. Nigdy nie wiedziałam, jak odpowiednio je spiąć. Kok, wysoko upięty koński ogon, a może luźny, niechlujny warkocz? Stojąc przed lustrem i wgapiając się w swoje odbicie, stwierdziłam, że z rozpuszczonymi włosami zawsze szło mi łatwiej. Pierwszy dzień szkoły, matura z matematyki, obrona pracy magisterskiej… wtedy fryzura była podobna do dzisiejszej. Kto wie, może przyniesie mi szczęście i tym razem?
Chwilę później stanęłam przed szafą. Obgryzając paznokieć, lustrowałam wzrokiem jej zawartość. Postawiłam na luźną elegancję: bluzka z falbanką przy dekolcie w odcieniu kawy z mlekiem, czarne, obcisłe Levi’sy, rudo-brązowy Cardigan. Na nogi wsunęłam brązowe szpilki od Roberta Torretty.
W locie zjadłam śniadanie i wypiłam kilka łyków letniej kawy. Nie lubiłam jej, nie smakowała mi, ale musiałam to zrobić, aby rozbudzić się do końca i trzeźwo myśleć.

Jak tornado wpadłam do pokoju mojego szefa. Wiedziałam, że chciał mnie widzieć. Normalnie pewnie nie byłabym na ostatnią chwilę, ale autobus nawalił. Złośliwość rzeczy martwych.
Starałam się zatuszować przed nim swoje zziajanie. Uspokoiłam oddech… z trudem.
Lewicki zerknął na mnie znad sterty papierów, którą właśnie przeglądał. Skinął głową na krzesło, stojące naprzeciw jego biurka.
Usiadłam.
- Cieszę się, że panią widzę. – W końcu przerwał milczenie. – Proszę się nie stresować. Nie ma czym. – Dodał tonem pozbawionym wszelkich emocji.
- Nie stresuję się, jestem spokojna. – Chciałam zabrzmieć jak najwiarygodniej, bo oczywiście z lekka naciągałam prawdę. Nie byłam zestresowana, tylko delikatnie podenerwowana. Poza Laurą i Lewickim nie znałam nikogo. Ciężko nawiązywałam bliższe znajomości. Na tzw. „cześć, cześć” byłam nastawiona przychylnie, ale żeby chociażby z kimś się zakolegować… Tak, wtedy mogłam powiedzieć, że staję się zestresowana, cholernie przerażona.
- Mhm… Dzisiaj pani zadanie będzie proste. Dostanie pani akredytację dziennikarską, pójdzie pani na trening Resovii Rzeszów i przeprowadzi pani wywiad z… kimkolwiek. Zrozumiano? – Spojrzał prosto w moje oczy. Dostrzegłam, że jego są niebieskie. Szczerze powiedziawszy był w moim typie: krótkie włosy w kolorze piasku, cera zbrązowiała od słońca. Do tego garnitur idealnie opinał się na jego wyrzeźbionym ciele.
Nie odrywał spojrzenia ode mnie. W tej chwili uświadomiłam sobie, że oczekuje mojej odpowiedzi.
- Tak, oczywiście!
- Świetnie… - mruknął pod nosem, wyginając usta w nikły uśmiech, a następnie zniknął za kartkami papieru.

Nakierowana przez Laurę pomknęłam na postój taksówek. Wsiadłam do pierwszej-lepszej i nakazałam kierowcy jechać na Podpromie. 
Ruszył.
Zza szyby pojazdu obserwowałam tętniące życiem miasto. Byłam pod wrażeniem. Zwiedziłam wiele miejscowości, ale żadna nie urzekła mnie tak, jak właśnie Rzeszów. Nie był wielki jak Warszawa, ale miał to coś, co naprawdę mi się podobało. Czyżby zakochanie od pierwszego wejrzenia? Być może.
Zapłaciłam należną kwotę taksówkarzowi, po czym wysiadłam, kierując się do oznakowanego wejścia.
Sam obiekt, szczerze powiedziawszy, zrobił na mnie niemałe wrażenie. Zaprojektowany dość oryginalnie.
I pomyśleć, że drogą, którą teraz przemierzałam, chodziły sławy siatkówki. Tutaj Resovia sięgnęła po pierwsze po wielu latach Mistrzostwo Polski, Skra po kolejny Puchar Polski… no i, mój ulubieniec, Antonin Rouzier, rozgrywał na tym obiekcie swoje mecze.
Stanęłam przed głównym wejściem. Serce zabiło nierówno. Przez głowę przemknęło wspomnienie o śpiewających na każdym meczu kibicach z Rzeszowa. Przed oczami miałam napis: „Dziękuję ci, tato, że jestem Resoviakiem”. To wszystko działo się TUTAJ. To wszystko, co tak mnie wzruszało znajdowało się w tej hali.
Weszłam do środka.
Na początku powitał mnie tekturowy Ignaczak w swoim resoviackim stroju. Tę postać poznam od razu. Gwiazda polskiej siatkówki. Kto wie, czy w tej chwili nie znajdujemy się w jednym miejscu. Mój siatkarski idol z czasów młodości.
W ostatniej klasie podstawówki rodzice zapisali mnie do klubu piłki siatkowej. Byłam wysoka, nawet wysportowana. Do wyboru miałam koszykówkę i siatkówkę. Do tego pierwszego nigdy nie miałam zapędów,  nie kręciło mnie. Siatka wydała mi się bardziej dziewczęca. Dołączyłam do drużyny. Po kilku latach gry moi trenerzy przewidywali mi świetlaną przyszłość siatkarki. Przestałam rosnąć, więc z moimi 171 cm grałam na pozycji libero. Z zapałem śledziłam poczynania siatkarzy i marzyłam, że tak jak oni, kiedyś będę występować z orzełkiem na piersi, że będę jak Igła. Ale to były tylko dziecięce marzenia, których nigdy nie spełniłam.
Później zmieniłam się. Sport przestał mnie bawić, zaczął mnie męczyć. Na treningi chodziłam w kratkę. Miałam inne priorytety. Imprezowałam zdecydowanie za dużo. Dopiero po zawalonej próbnej maturze przejrzałam na oczy. Musiałam sporo nadrobić. Udało mi się. Ledwo dostałam się na studia. Nigdy wcześniej tak się nie stresowałam.
Teraz, patrząc na twarz papierowego siatkarza, serce znów zabiło mi mocniej „w rytmie siatkówki”. Cudownie było znów to poczuć.
Dostałam się na otwarty trening. Na parkiecie otoczonym trybunami ćwiczyli mężczyźni… cholernie wysocy.
Okazałam akredytację jednemu z ochroniarzy. Dzięki temu mogłam podejść aż do band reklamowych, a później na plac gry.
Moim zadaniem było zachęcenie do wywiadu jednego z nich – zawodników Asseco Resovii Rzeszów.
Poczułam, jak moje dłonie wilgotnieją. Wargi miałam spierzchnięte, więc trzęsącą ręką wyszukałam w torbie pomadkę nawilżającą i obrysowałam nią usta. Włożyłam ją z powrotem, jednocześnie namacując dyktafon i przygotowane wcześniej (przez Laurę, która doskonale wiedziała, co nakaże mi nasz drogi szef, a mimo to nie szepnęła ani słówka!) pytania w małym notesiku.
Usiadłam na bandami przy stolikach. Obserwowałam trening chłopaków. Trenowali z ogromnym zaangażowaniem. Widać było na ich twarzach determinację. Nigdy nie wylałam tylu hektolitrów potu na wszystkich treningach w swoim życiu, co oni w jednym dniu.
Wtedy zobaczyłam GO. Mojego dawnego guru, idola, mistrza, boga. Serce przyspieszyło po raz kolejny tego dnia. Brakowało mi tylko anielskiego chóru i rozstępujących się obłoków, przez które Ignaczaka oświetla niebiańskie światło.
Schylił się po piłkę i rzucił ją do kosza, w którym było ich pełno. Jak widać przyszła pora na ćwiczenia szybkościowe, czyli skakanie przez „drabinkę” i na końcu sprint przez kilkanaście metrów, no i inne takie.
Każdy z nich wykonywał zadanie w podobnym tempie, jednak niektórzy odpuszczali sobie szybki bieg. Krzysztof nie. Dawał z siebie wszystko, tak jak robił to na meczach.
Później kilka innych ćwiczeń. Zastanawiałam się, czy teraz, nie żebym była stara i bez kondycji, potrafiłabym to robić tak, jak kiedyś. Na pewno, nie wychodziło mi to w najlepszych latach tak, jak zawodowcom, ale nie byłam wcale taka najgorsza. Na dzień dzisiejszy nie dałabym rady trenować z taką intensywnością. Mój jedyny wysiłek to aerobic, na który jeszcze nie zdążyłam się zapisać, ba, nawet nie spytałam Laury, gdzie odbywają się zajęcia.

Zawodnicy zebrali się wokół lekko szpakowatego mężczyzny w dresie. Najwyraźniej trener. Rozmawiali dość długo, znaczy mówił tylko facet w środku grupki, gestykulując energicznie przez cały czas. Chwilę później padły ostatnie słowa,  a na sam koniec zostawili sobie wspólny okrzyk.
Rozeszli się w mniejszych grupkach. Porozsiadali się na parkiecie, popijając wodę z bidonów. Inni zaś zajęli miejsca na ławeczkach przy boisku.
Momentalnie zbiegli się wszyscy dziennikarze. Co najdziwniejsze wszyscy do jednej osoby. Pozostali gracze siedzieli bezczynnie, rozmawiając między sobą.
No to prościzna. Wystarczy złapać jakiegokolwiek, a prawie każdy jest wolny. Uśmiechnęłam się w duchu.
Wstałam ze swojego miejsca. Moim celem stał się zawodnik z „siódemką” na spodenkach.
Starając się wyglądać pewnie, posuwałam się raźnym krokiem w kierunku chłopaka. Stanęłam tuż przy nim, ale zanim zdarzyłam wypowiedzieć choćby jedno słowo, między nami znalazła się kobieta, dziennikarka w krótkich blond włosach. Nie zważała na to, że miałam zamiar z nim porozmawiać. Po prostu miała to gdzieś. Sama zaczęła przeprowadzać z nim wywiad.
Dosyć mnie to podirytowało, ale wzięłam głęboki oddech i powiedziałam sobie, że jest masa innych osób, z którymi można przeprowadzić pogadankę na spokojnie.
Na parkiecie po przeciwnej stronie siedział blondyn. Bawił się butelką.
Zrobiłam kilka kroków, po czym zatrzymałam się. Wyprzedził mnie facet z „Polsat News”.
Dobra, tylko spokojnie. Powtarzałam sobie w głowie, rozglądając się.
Każdy z nich był zajęty udzielaniem wywiadów bądź rozdawanie autografów.
Okej, teraz mogę lekko panikować.
Postanowiłam usiąść na miejscu i poczekać. Długie zwlekanie jest ryzykiem. Zawsze mogą zwinąć się do szatni.
Podparłam głowę na dłoni. Po przeciwnej stronie przy bandach reklamowych stał wysoki, silnie zbudowany brunet. Otoczony wianuszkiem fanek mniej więcej w wieku 13-17 lat. Z szeroko uśmiechniętą buzią, podpisywał piłki, zdjęcia, notesiki. Czasem stawał bokiem do dziewcząt. Wtedy widziałam jego twarz, znaczy lewy profil. Lekki zarost nawet mu pasował, oczywiście… patrząc z boku.
Spostrzegłam, że na prawym ramieniu miał tatuaż. Jestem krótkowidzem, więc nie dowidziałam, co było napisane dokładnie.
Później odwrócił się tyłem. Sylwetka „X”… idealne ciało. No i tyłek, który zmuszona byłam oglądać. Chociaż swoją drogą, był bardzo fajny.
- Witam. – Z podziwiania pupy siatkarza wyrwał mnie męski głos. Spojrzałam w górę i, w niedosłownym tego słowa znaczeniu, wbiło mnie w krzesło.
To był ON. Patrzył na mnie i, co więcej, uśmiechał się. DO MNIE.

sobota, 25 sierpnia 2012

Rozdział Pierwszy


Dotarłam. W końcu na miejscu. Podróż pociągiem ciągnęła się w nieskończoność, ale nareszcie byłam na ziemi rzeszowskiej.
Czekał na mnie podstawiony przez radio samochód, którym miałam dostać się do nowego mieszkania. Drogę znałam dość dobrze, jednak czułam się nieco pewniej, że moim jednorazowym kierowcą będzie ktoś, kto lepiej orientuje się w terenie, ba, jest mieszkańcem Rzeszowa.
Zabrałam swoje bagaże z dworca. Była to tylko część moich rzeczy, jakie miałam zamiar przetransportować do nowego miejsca. Za jednym razem wszystkich nie udźwignęłoby pięciu mężczyzn, a co dopiero jedna kobietka niewielkiej postury.
Ciągnąc walizkę na kółkach, wyciągałam szyję jak żyrafa. Starałam się ujrzeć wśród ludzi kogoś, kto przypomina mi faceta, o którym opowiadała mi Laura. Dopiero po wyjściu ujrzałam mężczyznę, opierającego się plecami o drzwi czarnego Volvo. Pasował do opisu: lekki zarost, nieco szpakowaty, przeciętny wzrost.
Szybko podeszłam bliżej. Poprawiając torbę na ramieniu, a nogą podtrzymując walizę przed upadkiem z hukiem na chodnik, popukałam mężczyznę w ramię wskazującym palcem prawej ręki, po czym szybko ją opuściłam. Odwrócił się, jakby wyrwany z głębokiego namysłu.
- Hmm? – zawiesił na mnie swój wzrok.
- Yyy… pan Grzegorz? – zapytałam niepewna odpowiedzi. Po cichu liczyłam, że nie będę musiała przepraszać go za swoją pomyłkę.
Uśmiechnął się, jakby czytając mi w myślach i tym samym chcąc mnie uspokoić.
- Tak... Zuzanna, mam rację?
Odetchnęłam z ulgą. Wyciągnęłam do niego prawą rękę, wyginając usta w lekki uśmiech.
- Miło mi – odpowiedziałam radośnie. Uścisnął moją dłoń energicznie, aczkolwiek niemocno. Po chwili skierował wzrok na mój bagaż.
- Natargałaś się, dziewczyno. Daj, pomogę ci! – nie czekając na moją odpowiedź, zabrał mi walizkę i pociągnął ją w kierunku bagażnika. Klapa otworzyła się, a pan Grzegorz wrzucił moje rzeczy do środka, po chwili zatrzaskując ją głośno. Skierował się znów ku mnie. – Dokąd cię podwieźć? Podejrzewam, że chciałabyś się najpierw przebrać. Ile jechałaś?
- 4 godziny, ale dłużyły się jak co najmniej 7… - lekko się uśmiechnęłam, mój nowy znajomy także. – Ymm.. tak.. chciałabym się odświeżyć. Mam mieszkanie na… Staromieściu, chyba – końcówkę dorzuciłam po chwili. – Nie znam dokładnego adresu, ale wiem jak mniej więcej tam dojechać.
- Mniej czy więcej? – mężczyzna uniósł w pytaniu (z nutką drwiny) brwi w górę.
- Mniej… ale jak zobaczę to na pewno poznam to miejsce! – Wyszczerzyłam zęby, aby trochę go przekonać do swoich słów.
Pan Grzegorz łagodnie się uśmiechnął i skinął głową na auto.
- Wskakuj.

Po południem wybrałam się do mojego nowego miejsca pracy.
Budynek główny rozgłośni znajdował się plus minus 30 minut drogi pieszo od osiedla, na którym osiadłam. Autobusem zajęłoby to ok. 6-7 minut… tak myślę.
Przez obrotowe drzwi weszłam do środka. Moją uwagę przykuł panujący tam gwar. Wszędzie ktoś się dokądś spieszył. Straszne. Wyobraziłam sobie siebie taką zabieganą i aż się wzdrygnęłam. Przez chwilę zwątpiłam, czy jest to odpowiednie miejsce dla mnie. Zdecydowanie nie nadawałam  się do życia w ciągłym biegu. Gdzie czas na odpoczynek? Na latte w kawiarni? Na zakupy? Na plotki? Czy aby na pewno postępuję słusznie? Miałabym sobie tego wszystkiego odmawiać? Przecież nie było mi źle w rodzinnym mieście. Ale może wyjdzie mi to na dobre… kto wie?
- Zuza! – wróciłam do realnego świata dzięki radosnemu i znajomemu głosowi.
Zlustrowałam hol wzrokiem. To Laura! Zbliżała się do mnie w entuzjastycznym kłusie.
Nie zdążyłam wykrztusić ani jednego słowa. Dziewczyna rzuciła mi się na szyję, mocno mnie ściskając. Stęskniła się, czułam to po kościach.
- Tak dawno cię nie widziałam! – była przyklejona do mnie w tak silnym uścisku, że słowa wypowiadała przez niemal zaciśnięte zęby.
Pogłaskałam ją po plecach. Liczyłam, że zrozumie mój komunikat: „już, już… starczy, bo mnie udusisz”. Odebrała go poprawnie. Zwolniła uścisk i zrobiła krok w tył. Na twarzy miała przyklejony szeroki uśmiech.
Po chwili milczenia prawie równocześnie rzuciłyśmy się sobie w ramiona, znowu. Tym razem dodałyśmy do tego radosny, głośny pisk, jak w amerykańskich filmach.

W „piwnicy” biurowca znajdowała się mała restauracja. Zjeść można było wszystko poczynając od śniadania, poprzez lunch, obiad, deser, a kończąc na kolacji. Ponadto w specjalnej oddzielonej części, jak zdradziła mi Laura, przeprowadzano wywiady. Niekoniecznie radiowe. Bywało i tak, że lokalne gazety korzystały z tego miejsca.
Siedziałyśmy w kąciku. Na środku naszego stolika paliła się świeczka o zapachu wanilii. Nawiasem mówiąc, uwielbiam wanilię. 
Zamówiłyśmy po kawałku szarlotki oraz dla niej kawę, dla mnie herbatę.
- Wiesz już, jaki przydział dostaniesz? – wypytywała moja przyjaciółka. Laura pracowała przy przygotowywaniu materiałów do audycji. Miała jednak nadzieję, że kiedyś sama będzie mogła poprowadzić program radiowy.
- Sportowy. Resovia wygrała Plusligę, więc trzeba będzie prowadzić audycje radiowe z meczy transmitowanych, nietransmitowanych, w Rzeszowie i na wyjazdach. – Westchnęłam. Podróżowanie za klubem wiązało się, jakby nie patrzeć, z życiem na walizkach. Orientowałam się, co i jak w naszej lidze siatkarskiej. W tygodniu są dwa mecze – jeden na hali domowej, jeden na wyjeździe.
Laura zmarszczyła nos i udając współczucie, położyła swoją dłoń na moim barku.
- Szczerze współczuję…
- Akurat! – Odburknęłam natychmiast.
Zachichotała i podparła policzek na dłoni, kładąc łokieć na blacie kawiarnianego stolika z mahoniu.
- Myślisz, że… Marcin coś do mnie czuje? – Od razu wyczułam jej marzycielski ton.
Zacisnęłam palce w kącikach oczu, mrużąc powieki. Z politowaniem pokręciłam głową. Nie zmieniła się ani trochę.
Marcin, były chłopak Laury. Nie zasługiwał na nią. Stara śpiewka przyjaciółki po nieudanym związku? Tym razem nie. Taka prawda. Brunetka, ciepłe brązowe oczy, czarujący uśmiech, lekko zbrązowiała cera. A charakter? Tak miłej, pogodnej, wesolutkiej i słodkiej osoby nigdy nie poznałam i zapewne nie poznam. Ona jest jedyna, ona jest wyjątkowa, ona NIE jest dla niego.
- Nie widziałyśmy się z jakieś trzy i pół miesiąca, nie mogłaś gadać, bo byłaś zapracowana, a kiedy mamy chwilę dla siebie, zaczynasz jego temat. Błagam cię… - zakryłam twarz dłońmi, przeciągając je w dół od czoła do brody.
Dziewczyna spuściła wzrok. Pomieszała łyżeczką swoją kawę zupełnie bez entuzjazmu.
- Przepraszam… - szepnęłam po chwili. Przysunęłam się swoim krzesłem bliżej niej, robiąc potworny hałas. Objęłam jej ramiona i wtuliłam nos w jej bark. – Kocham cię, mała. On nie jest wart…
- No wiem… - mruknęła bez przekonania. Niemal usłyszałam, jak przewraca oczami.
- Wiesz, że cię kocham czy wiesz, że nie jest ciebie wart? – uniosłam głowę i zerknęłam na nią, starając się choć w najmniejszym stopniu wywołać uśmiech na jej ponurej twarzyczce.
- No i to, i to! – wysiliła się na delikatne uniesienie kącików ust. Dobre i to.

Kiedy wróciłam do domu było już ciemno.
Przekraczając próg, namacałam włącznik światła. Nagła jasność zaślepiła mnie na moment. Oczy musiały się przyzwyczaić do zmiany barw. Zamrugałam kilka razy. Przeszło. Chwilę potem rozejrzałam się po mieszkaniu. Teraz wyglądało… smętnie. Przy świetle słonecznym nie było takie puste, a teraz… brr.
Ściany były szare. W przedpokoju wisiał tylko stary wieszak na kurtki i płaszcze. Wręcz błagał o wymianę albo choćby przemalowanie.
Zajrzałam do kuchni. Ta też nie była przytulna, raczej zimna i prosta. Za prosta.
Najkrócej: całe moje lokum potrzebowało kobiecej ręki. W czymś takim nie miałam zamiaru mieszkać. Czułam się nieswojo, ot co.
Nagle coś zawibrowało w mojej kieszeni. Najpierw podskoczyłam w lekkim przestrachu, a później przypomniałam sobie, że w kieszeni jeansów trzymałam komórkę. Wyjęłam telefon. Ekran informował mnie o jednej nieprzeczytanej wiadomości od „Lewicki”. Lewicki to mój szef, najogólniej ujmując.
Otworzyłam ją.
Zuzanno, jutro zaczynasz. Do zobaczenia w rozgłośni.