Słońce zajrzało przez okno do sypialni. Ciepłe promyki otulały moją twarz, idealnie współgrając z kaszmirową pościelą. Położyłam się na wznak, a po chwili przeciągnęłam, słodko ziewając.
Jakby nie patrzeć, dopiero dzisiaj wszystko się zaczyna. To moja pierwsza praca, pomijając praktyki, po studiach. Poszczęściło mi się. Zazwyczaj kariera zawodowa zaczyna się od posady stażysty. Ja startuję z wyższego szczebla, pomijając ten krok. Cieszę się, że moim najważniejszym zadaniem nie będzie donoszenie gorącej kawy i zbieranie nagan, że nie jest odpowiednio dosłodzona. Choć z drugiej strony mam całą masę obaw. Będzie ciężko, ale poradzę sobie… chyba.
Namacałam dłonią telefon, leżący na szafce przy łóżku. Godzina: odpowiednia. Nie chciałam już pierwszego dnia nabawić się nieprzyjemności przez spóźnienie. Wszystko wskazywało, że zgodnie z planem ominę je.
Dalsze leżenie było bezcelowe. Wstałam.
Pierwsze kroki zrobiłam w kierunku łazienki. Było to jedyne pomieszczenie, jakiego nie chciałam zmieniać. Wydawało się takie, jakie chciałam. Nie było małe, ale nie zaliczało się również do ogromnych. Takie „w sam raz”. Do tego bardzo lubiłam te beżowe kafelki na ścianach i ciemnobrązowe na podłodze. Kabina prysznicowa została ustawiona w prawym kącie naprzeciw drzwi. Przy lewej ścianie stały szafki i wbudowana w jedną z nich umywalka. Nad nią wisiało lustro z małym światełkiem u samej góry.
Wzięłam szybki prysznic. Dokładnie wyszczotkowałam zęby. Oczy obramowałam grubą, czarną kreską, szminką musnęłam usta, zaróżowiłam policzki. Za uszko wtarłam perfumy od Caroliny Herrery. Teraz włosy… tak, moment kulminacyjny. Nigdy nie wiedziałam, jak odpowiednio je spiąć. Kok, wysoko upięty koński ogon, a może luźny, niechlujny warkocz? Stojąc przed lustrem i wgapiając się w swoje odbicie, stwierdziłam, że z rozpuszczonymi włosami zawsze szło mi łatwiej. Pierwszy dzień szkoły, matura z matematyki, obrona pracy magisterskiej… wtedy fryzura była podobna do dzisiejszej. Kto wie, może przyniesie mi szczęście i tym razem?
Chwilę później stanęłam przed szafą. Obgryzając paznokieć, lustrowałam wzrokiem jej zawartość. Postawiłam na luźną elegancję: bluzka z falbanką przy dekolcie w odcieniu kawy z mlekiem, czarne, obcisłe Levi’sy, rudo-brązowy Cardigan. Na nogi wsunęłam brązowe szpilki od Roberta Torretty.
W locie zjadłam śniadanie i wypiłam kilka łyków letniej kawy. Nie lubiłam jej, nie smakowała mi, ale musiałam to zrobić, aby rozbudzić się do końca i trzeźwo myśleć.
Jak tornado wpadłam do pokoju mojego szefa. Wiedziałam, że chciał mnie widzieć. Normalnie pewnie nie byłabym na ostatnią chwilę, ale autobus nawalił. Złośliwość rzeczy martwych.
Starałam się zatuszować przed nim swoje zziajanie. Uspokoiłam oddech… z trudem.
Lewicki zerknął na mnie znad sterty papierów, którą właśnie przeglądał. Skinął głową na krzesło, stojące naprzeciw jego biurka.
Usiadłam.
- Cieszę się, że panią widzę. – W końcu przerwał milczenie. – Proszę się nie stresować. Nie ma czym. – Dodał tonem pozbawionym wszelkich emocji.
- Nie stresuję się, jestem spokojna. – Chciałam zabrzmieć jak najwiarygodniej, bo oczywiście z lekka naciągałam prawdę. Nie byłam zestresowana, tylko delikatnie podenerwowana. Poza Laurą i Lewickim nie znałam nikogo. Ciężko nawiązywałam bliższe znajomości. Na tzw. „cześć, cześć” byłam nastawiona przychylnie, ale żeby chociażby z kimś się zakolegować… Tak, wtedy mogłam powiedzieć, że staję się zestresowana, cholernie przerażona.
- Mhm… Dzisiaj pani zadanie będzie proste. Dostanie pani akredytację dziennikarską, pójdzie pani na trening Resovii Rzeszów i przeprowadzi pani wywiad z… kimkolwiek. Zrozumiano? – Spojrzał prosto w moje oczy. Dostrzegłam, że jego są niebieskie. Szczerze powiedziawszy był w moim typie: krótkie włosy w kolorze piasku, cera zbrązowiała od słońca. Do tego garnitur idealnie opinał się na jego wyrzeźbionym ciele.
Nie odrywał spojrzenia ode mnie. W tej chwili uświadomiłam sobie, że oczekuje mojej odpowiedzi.
- Tak, oczywiście!
- Świetnie… - mruknął pod nosem, wyginając usta w nikły uśmiech, a następnie zniknął za kartkami papieru.
Nakierowana przez Laurę pomknęłam na postój taksówek. Wsiadłam do pierwszej-lepszej i nakazałam kierowcy jechać na Podpromie.
Ruszył.
Zza szyby pojazdu obserwowałam tętniące życiem miasto. Byłam pod wrażeniem. Zwiedziłam wiele miejscowości, ale żadna nie urzekła mnie tak, jak właśnie Rzeszów. Nie był wielki jak Warszawa, ale miał to coś, co naprawdę mi się podobało. Czyżby zakochanie od pierwszego wejrzenia? Być może.
Zapłaciłam należną kwotę taksówkarzowi, po czym wysiadłam, kierując się do oznakowanego wejścia.
Sam obiekt, szczerze powiedziawszy, zrobił na mnie niemałe wrażenie. Zaprojektowany dość oryginalnie.
I pomyśleć, że drogą, którą teraz przemierzałam, chodziły sławy siatkówki. Tutaj Resovia sięgnęła po pierwsze po wielu latach Mistrzostwo Polski, Skra po kolejny Puchar Polski… no i, mój ulubieniec, Antonin Rouzier, rozgrywał na tym obiekcie swoje mecze.
Stanęłam przed głównym wejściem. Serce zabiło nierówno. Przez głowę przemknęło wspomnienie o śpiewających na każdym meczu kibicach z Rzeszowa. Przed oczami miałam napis: „Dziękuję ci, tato, że jestem Resoviakiem”. To wszystko działo się TUTAJ. To wszystko, co tak mnie wzruszało znajdowało się w tej hali.
Weszłam do środka.
Na początku powitał mnie tekturowy Ignaczak w swoim resoviackim stroju. Tę postać poznam od razu. Gwiazda polskiej siatkówki. Kto wie, czy w tej chwili nie znajdujemy się w jednym miejscu. Mój siatkarski idol z czasów młodości.
W ostatniej klasie podstawówki rodzice zapisali mnie do klubu piłki siatkowej. Byłam wysoka, nawet wysportowana. Do wyboru miałam koszykówkę i siatkówkę. Do tego pierwszego nigdy nie miałam zapędów, nie kręciło mnie. Siatka wydała mi się bardziej dziewczęca. Dołączyłam do drużyny. Po kilku latach gry moi trenerzy przewidywali mi świetlaną przyszłość siatkarki. Przestałam rosnąć, więc z moimi 171 cm grałam na pozycji libero. Z zapałem śledziłam poczynania siatkarzy i marzyłam, że tak jak oni, kiedyś będę występować z orzełkiem na piersi, że będę jak Igła. Ale to były tylko dziecięce marzenia, których nigdy nie spełniłam.
Później zmieniłam się. Sport przestał mnie bawić, zaczął mnie męczyć. Na treningi chodziłam w kratkę. Miałam inne priorytety. Imprezowałam zdecydowanie za dużo. Dopiero po zawalonej próbnej maturze przejrzałam na oczy. Musiałam sporo nadrobić. Udało mi się. Ledwo dostałam się na studia. Nigdy wcześniej tak się nie stresowałam.
Teraz, patrząc na twarz papierowego siatkarza, serce znów zabiło mi mocniej „w rytmie siatkówki”. Cudownie było znów to poczuć.
Dostałam się na otwarty trening. Na parkiecie otoczonym trybunami ćwiczyli mężczyźni… cholernie wysocy.
Okazałam akredytację jednemu z ochroniarzy. Dzięki temu mogłam podejść aż do band reklamowych, a później na plac gry.
Moim zadaniem było zachęcenie do wywiadu jednego z nich – zawodników Asseco Resovii Rzeszów.
Poczułam, jak moje dłonie wilgotnieją. Wargi miałam spierzchnięte, więc trzęsącą ręką wyszukałam w torbie pomadkę nawilżającą i obrysowałam nią usta. Włożyłam ją z powrotem, jednocześnie namacując dyktafon i przygotowane wcześniej (przez Laurę, która doskonale wiedziała, co nakaże mi nasz drogi szef, a mimo to nie szepnęła ani słówka!) pytania w małym notesiku.
Usiadłam na bandami przy stolikach. Obserwowałam trening chłopaków. Trenowali z ogromnym zaangażowaniem. Widać było na ich twarzach determinację. Nigdy nie wylałam tylu hektolitrów potu na wszystkich treningach w swoim życiu, co oni w jednym dniu.
Wtedy zobaczyłam GO. Mojego dawnego guru, idola, mistrza, boga. Serce przyspieszyło po raz kolejny tego dnia. Brakowało mi tylko anielskiego chóru i rozstępujących się obłoków, przez które Ignaczaka oświetla niebiańskie światło.
Schylił się po piłkę i rzucił ją do kosza, w którym było ich pełno. Jak widać przyszła pora na ćwiczenia szybkościowe, czyli skakanie przez „drabinkę” i na końcu sprint przez kilkanaście metrów, no i inne takie.
Każdy z nich wykonywał zadanie w podobnym tempie, jednak niektórzy odpuszczali sobie szybki bieg. Krzysztof nie. Dawał z siebie wszystko, tak jak robił to na meczach.
Później kilka innych ćwiczeń. Zastanawiałam się, czy teraz, nie żebym była stara i bez kondycji, potrafiłabym to robić tak, jak kiedyś. Na pewno, nie wychodziło mi to w najlepszych latach tak, jak zawodowcom, ale nie byłam wcale taka najgorsza. Na dzień dzisiejszy nie dałabym rady trenować z taką intensywnością. Mój jedyny wysiłek to aerobic, na który jeszcze nie zdążyłam się zapisać, ba, nawet nie spytałam Laury, gdzie odbywają się zajęcia.
Zawodnicy zebrali się wokół lekko szpakowatego mężczyzny w dresie. Najwyraźniej trener. Rozmawiali dość długo, znaczy mówił tylko facet w środku grupki, gestykulując energicznie przez cały czas. Chwilę później padły ostatnie słowa, a na sam koniec zostawili sobie wspólny okrzyk.
Rozeszli się w mniejszych grupkach. Porozsiadali się na parkiecie, popijając wodę z bidonów. Inni zaś zajęli miejsca na ławeczkach przy boisku.
Momentalnie zbiegli się wszyscy dziennikarze. Co najdziwniejsze wszyscy do jednej osoby. Pozostali gracze siedzieli bezczynnie, rozmawiając między sobą.
No to prościzna. Wystarczy złapać jakiegokolwiek, a prawie każdy jest wolny. Uśmiechnęłam się w duchu.
Wstałam ze swojego miejsca. Moim celem stał się zawodnik z „siódemką” na spodenkach.
Starając się wyglądać pewnie, posuwałam się raźnym krokiem w kierunku chłopaka. Stanęłam tuż przy nim, ale zanim zdarzyłam wypowiedzieć choćby jedno słowo, między nami znalazła się kobieta, dziennikarka w krótkich blond włosach. Nie zważała na to, że miałam zamiar z nim porozmawiać. Po prostu miała to gdzieś. Sama zaczęła przeprowadzać z nim wywiad.
Dosyć mnie to podirytowało, ale wzięłam głęboki oddech i powiedziałam sobie, że jest masa innych osób, z którymi można przeprowadzić pogadankę na spokojnie.
Na parkiecie po przeciwnej stronie siedział blondyn. Bawił się butelką.
Zrobiłam kilka kroków, po czym zatrzymałam się. Wyprzedził mnie facet z „Polsat News”.
Dobra, tylko spokojnie. Powtarzałam sobie w głowie, rozglądając się.
Każdy z nich był zajęty udzielaniem wywiadów bądź rozdawanie autografów.
Okej, teraz mogę lekko panikować.
Postanowiłam usiąść na miejscu i poczekać. Długie zwlekanie jest ryzykiem. Zawsze mogą zwinąć się do szatni.
Podparłam głowę na dłoni. Po przeciwnej stronie przy bandach reklamowych stał wysoki, silnie zbudowany brunet. Otoczony wianuszkiem fanek mniej więcej w wieku 13-17 lat. Z szeroko uśmiechniętą buzią, podpisywał piłki, zdjęcia, notesiki. Czasem stawał bokiem do dziewcząt. Wtedy widziałam jego twarz, znaczy lewy profil. Lekki zarost nawet mu pasował, oczywiście… patrząc z boku.
Spostrzegłam, że na prawym ramieniu miał tatuaż. Jestem krótkowidzem, więc nie dowidziałam, co było napisane dokładnie.
Później odwrócił się tyłem. Sylwetka „X”… idealne ciało. No i tyłek, który zmuszona byłam oglądać. Chociaż swoją drogą, był bardzo fajny.
- Witam. – Z podziwiania pupy siatkarza wyrwał mnie męski głos. Spojrzałam w górę i, w niedosłownym tego słowa znaczeniu, wbiło mnie w krzesło.
To był ON. Patrzył na mnie i, co więcej, uśmiechał się. DO MNIE.
Hmm...szef jest w jej typie:D podoba mi się to:D Ale mi się strasznie podoba opis tej hali. Tak aż się ciepło w sercu robi. Strasznie ładnie piszesz i podoba mi się, że jest w tym dużo serca i dużo deskrypcji. Bardzo mi się podobało to z anielskim chórem ;D Aaaa...Zibi:D:D:D to znaczy o nim mówisz, prawda?:D Super! Bardzo mi sie podoba:)) pozdrawiam - all-the-thibgs-im-into:)
OdpowiedzUsuń