Piotrek podwiózł mnie pod mieszkanie. Uparł się, że nie
pozwoli mi wracać w takim mrozie do domu pieszo. Koniec listopada był wyjątkowo
zimny. Pełno śniegu i temperatury sporo przekraczające -10°C. Gdyby taka pogoda
utrzymała się do Świąt Bożego Narodzenia, moja radość byłaby nie do opisania.
Biała Gwiazdka to coś, na co czekam z utęsknieniem już od 27 grudnia każdego
roku.
- Jesteś pewna, że nie chcesz iść z nami? – Piotr naciskał,
abym poszła razem z nim na spotkanie pomeczowe z drużyną.
- Jestem zmęczona. Następnym razem przyjdę, obiecuję.
Przeproś chłopaków, powiedz… no że jestem zmęczona - odparłam.
- A mnie kto przeprosi? –
przyglądał mi się smutnym wzrokiem z zaciśniętą dolną wargą na górnej.
Musnęłam lekko jego policzek.
- W ramach przeprosin widzimy się jutro na obiedzie, a
dzisiaj idź i się zabaw – uśmiechnęłam się, wysiadając z jego auta.
- Na pewno nie chcesz? – Piotrek spróbował jeszcze raz,
jednak widząc moje błagalne spojrzenie, żeby odpuścił, dodał natychmiast –
Dobra, dobra. Trzymaj się. Dobranoc.
Machnęłam mu na dowidzenia i zatrzasnęłam drzwi.
Skierowałam się prosto do klatki schodowej. Dziwnie znajome
czarne auto stało na chodniku, pomimo wielu wolnych miejsc na parkingu.
Krakowska rejestracja. Nic dziwnego.
Stojąc przed drzwiami, grzebałam w torbie w poszukiwaniu
kluczy. W końcu wymacałam puchate serduszko, służące za przywieszkę do kluczy,
wyjęłam je i wsunęłam do zamka. Ku mojemu zdziwieniu, klucz nie chciał się
przekręcić. Drzwi były otwarte. Dałabym sobie głowę uciąć, że wychodząc,
zamknęłam je, ba, nawet sprawdziłam, czy aby na pewno są zakluczone.
Nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka.
Przywitał mnie widok walizki w przedpokoju. Mojej walizki.
- Suzi, to ty? – odezwał się kobiecy głos, tak doskonale mi
znany.
- Mamo? – pobiegłam do mojej sypialni, skąd słyszałam mamę.
Przeglądała moją szafę jak gdyby nigdy nic. Na łóżku
rozrzuciła trzy moje sukienki - czarną, białą i miętową. Teraz najwyraźniej
zastanawiała się nad czwartą, bo zatrzymała się przy wieszakach, na których wisiały
bladoróżowa zwiewna sukienka i granatowa nieco za udo, szalenie dopasowana.
- Gdzie się podziewałaś? Myślałam, że już się ciebie nie
doczekam… - odparła mama, nawet na mnie nie spoglądając.
- No nie wiem… w pracy? – pokręciłam głową, niedowierzając,
że w ogóle zadała mi takie pytanie. – To raczej ja powinnam zapytać, co t y
tutaj robisz? – zapytałam ją najgrzeczniej, jak tylko umiałam.
Najbardziej denerwowało mnie to, że w ogóle nie uprzedziła
mnie przed swoją wizytą. Przygotowałabym się jakoś, zorganizowałabym jej jakiś
nocleg, itd.
- Przyjechałam po ciebie na weekend. Będziemy mieć gości,
pomyślałam, że ucieszą się na twój widok – odpowiedziała spokojnie, po raz
pierwszy kierując wzrok w moją stronę.
Zatkało mnie.
- Zabierasz mnie do Krakowa?! – warknęłam.
Myślałam, że mamy już za sobą wszystkie chwile, w których
ona decyduje za mnie, co będę robić. Jak widać pomyliłam się. Dalej miała
zamiar układać moje życie po swojemu. Tu nawet nie chodzi o to, że nie chcę
jechać do domu na te kilka dni. Zwyczajnie nie znoszę, kiedy planuje coś za mnie. Koniec. Kropka.
- Proszę, nie krzycz, kochanie – pomasowała dwoma palcami
skronie – na parkingu czeka kierowca. Wpakuj jakąś z tych, co leżą na łóżku i
zbieraj się.
- Nie mogę jechać. Mam na jutro plany. Szef chce mnie
widzieć od rana…
- Tata już z nim rozmawiał – przerwała mi – masz wolny
weekend. Powinnaś być nam wdzięczna. A teraz nie dyskutuj. Zbieraj się,
dziewczyno. Nie jesteś pępkiem świata – w charakterystyczny dla siebie sposób
odgarnęła nieposłuszny kosmyk włosów za ucho i odwracając się na pięcie,
ruszyła w stronę drzwi wyjściowych.
Postawienie się jej było możliwe, aczkolwiek bezskuteczne.
Zmusiłaby mnie do pojechania do Krakowa, choćby i musiała mnie związać i
wrzucić do bagażnika.
Moja matka słynęła z upartości i zdeterminowania w
działaniu. Za każdym razem potrafiła tak zmanipulować tatę, że jadł jej z ręki
i ustępował w każdej kwestii. Osobiście uważam, że dla świętego spokoju, a nie
z miłości.
Zgarnęłam pierwszą lepszą kreację i wrzuciłam ją do walizki,
która czekała w przedpokoju.
Moja mama zdążyła się zwinąć. Właściwie to nie łudziłam się
ani przez ułamek sekundy, że pomoże mi dotaszczyć wypchaną walizę po schodach
aż do auta. To nie w jej stylu.
Za uchwyt ściągnęłam bagaż aż na sam dół. Prawie pod
drzwiami stał zaparkowany czarny Mercedes mojego taty. Rzecz jasna bez niego, a
z kierowcą. Mężczyzna wysiadł pospiesznie i ułatwił mi walkę z bagażnikiem i
ciężką walizą. Wrzucił ją z łatwością, jakby była wypchana puchem. Następnie w
mig okrążył auto i otwarł przede mną drzwi.
Podziękowałam mu skinieniem głowy, usadowiwszy się na
skurzanym siedzeniu.
- Jedziemy do domu. Jak najszybciej się da – odezwała się
moja matka. Przypomniałam sobie, że będziemy musiały jechać jednym autem.
- Tak, proszę pani – odpowiedział.
Mama przysunęła się do mnie. Poczułam skórzaną rękawiczkę
przesuwającą się po moim policzku.
- Rozchmurz się – szepnęła. – Zobaczysz, że nie będzie tak
źle. Tata bardzo się cieszy, że przyjedziesz – wyczułam w jej głosie, że się
uśmiecha. Po chwili dodała – ja też się cieszę, Suzi.
Do Krakowa dotarłyśmy w środku nocy.
Byłam tak wykończona, że nie miałam siły na przywitanie
taty. Słyszałam, jak moje ukochane łóżeczko mnie wzywa. Marzyłam tylko o
świeżej pościeli, miękkiej poduszce i ciepłej kołderce. Natychmiast rozebrałam
się i wskoczyłam w sam T-shirt i figi. Bez prysznica rzuciłam się na łóżko.
Zasnęłam po kilku minutach.
Z samego rana obudził mnie gwar dochodzący zza drzwi mojego
pokoju. Na marne zdało się zakładanie na głowę jaśka, zakrywanie się po uszy
kołdrą czy wiercenie z boku na bok. Zrezygnowana postanowiłam chociaż poleżeć
paręnaście minut. Gdyby moja mama wyczuła, że już nie śpię, nie dałaby mi „gnić
w łóżku do południa”. Ułożyłam się na wznak z podkurczonymi nogami.
Ni stąd ni z owąd przed oczami stanął mi obraz Zbyszka. Ten
chłopak nawiedzał moje myśli bez ustanku. Kiedy tylko miałam chwilę, żeby nie
myśleć o niczym konkretnym, bum, pojawiał się on. Dwoje pięknych oczu, o
kolorze zmieniającym się jak w kalejdoskopie, jeden nos i te cholerne usta, tak
miękkie, tak słodkie, tak namiętne, tak niedostępne. Za każdym razem uśmiechał
się, tym uśmiechem, który widziałam tylko jeden raz. Jeden raz wystarczył, aby
wyryć się w mojej pamięci na zawsze.
Pukanie wyrwało mnie z marzeń. Drzwi powolutku otworzyły się
i do pokoju wkroczył mój tato. Usiadł na łóżku i uśmiechnął się. Odpowiedziałam
mu tym samym. W mgnieniu oka poderwałam się i rzuciłam na jego szyję. Oplotłam
ją ramionami, a on objął mnie i mocno przytulił. Czułam jego dłonie na swoich
plecach, głaszczące mnie z ojcowską czułością.
- Tęskniłam, tato – wymamrotałam, z ustami przyciśniętymi do
koszuli opinającej się na jego barku. Tata nawet w domu chodził elegancko
ubrany. Podkreślał, że niewiadomo, kto może nas niespodzianie odwiedzić, a
kiedy są goście, trzeba wyglądać przyzwoicie
- Widzieliśmy się niedawno, Stokrotko – odparł spokojnie. – Twoja
radość byłaby uzasadniona, gdybym nie bywał w Rzeszowie średnio raz na dwa
tygodnie.
Tata jest v-ce prezesem głównego sponsora rzeszowskiego
klubu. Zajmuje się oddziałem w Krakowie. Prezes, przyjaciel mojego taty,
pozwolił mu na to ze względu na moja mamę i na mnie. Szczególnie na mamę. Za
nic nie chciała się przeprowadzić.
- Niech tata nie psuje tej chwili – zaśmiałam się, mocniej
go obejmując.
- Niestety muszę. Mama wysłała mnie, żebyś się ubrała i
zeszła na śniadanie – odsuwając się, pocałował mnie w czoło. – Nie pozwól na
siebie czekać, to niegrzeczne.
- Dobrze.
Między mną, a moim tatą chyba już na zawsze pozostaną
stosunki, jakbym była małą dziewczynką. Mimo, że jestem już dorosła, nie mam
zamiaru tego zmieniać. Kocham go, takiego jaki jest dla mnie. Takie podejście
sprawia mu radość, a kiedy on jest szczęśliwy, ja też jestem.
Wyskoczyłam z łóżka i pognałam do łazienki. Wzięłam szybki
prysznic, ogarnęłam się po nocy. Brak minimum 7 godzin snu zostawił po sobie
ślady w postaci worków pod oczami. Nie mogłam tak pokazać się przy śniadaniu.
Nałożyłam szybki make up. Parę pociągnięć maskarą, lekki róż na policzki – od
razu lepiej.
Wróciłam do pokoju.
Nawet nie wiem, kiedy i kto wtaszczył moją walizkę do mojego
pokoju. Mama była ostatnią opcją tuż przed naszym psem, więc z pewnością był to
tato.
Przewróciłam ją od góry do dołu. Wreszcie wybrałam długi,
szeroki, siwy sweter i jeansowe rurki. Pod łóżkiem znalazłam swoje kapciusie z
głową słodkiego niedźwiadka. Postanowiłam, że muszę je zabrać ze sobą do
Rzeszowa.
Tak ubrana zeszłam z piętra naszego domu, gdzie znajdowały
się sypialnie, łazienki i gabinet taty, na parter. Zajrzałam do kuchni. Moja
mama zanosiła koszyczek z pieczywem przez przejście łączące kuchnię z jadalnią
na stół. Zdziwiłam się słysząc trzy różne głosy nienależące do żadnego z moich
rodziców. Co więcej, wszyscy mówili po włosku.
Moi rodzice poznali się w Italii. Tam wychowała się moja
mama. Razem z dziadkami wyjechała do Włoch mając 4 lata. Tata spotkał mamę na kursie w Rzymie.
Zakochali się w sobie i to właśnie on sprowadził ją z powrotem do Polski. Potem
urodziłam się ja. Chciałam czy nie, musiałam nauczyć się włoskiego. Od kiedy
tylko pamiętam rodzice w każde wakacje zabierali mnie tam. Z dziadkami
dogadywałam się po polsku, ale z resztą musiałam rozmawiać po włosku. Poza tym,
będąc w Polsce mama wysyłała mnie do szkoły językowej.
Przeszłam przez to samo przejście, w którym zniknęła moja
mama.
Zamurowało mnie. W naszej jadalni siedzieli ludzie, których
nie widziałam od dobrych trzech lat. No może dwóch…
Mara i Ljubo Travica jedli śniadanie przy stole w naszej
jadalni. On naprzeciwko mojego taty na końcu stołu, ona po jego prawej stronie.
Obok usiadła moja mama.
Tata zauważył mnie pierwszy. Za jego wzrokiem podążyła pani
Travica.
- Suzi, kochana – podniosła się natychmiast. Ruszyła w moją
stronę z szerokim uśmiechem. Otuliła mnie swoimi ramionami, a kiedy już
wypuściła mnie z uścisku, zlustrowała moje ciało wzrokiem od góry do dołu. – Wyładniałaś.
Prawda, Drago?
Tuż przy panu Travicy, naprzeciwko swojej matki usadowił się
Dragan. Wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi. Może dlatego, że nigdy nie
potrafiliśmy znaleźć wspólnych tematów i nasze rozmowy kończyły się zazwyczaj
po „cześć-cześć”.
- Aham – odmruknął Dragan, nie uraczając mnie nawet
przelotnym spojrzeniem. Szczerze mówiąc, nie wyrządził mi tym żadnej
przykrości.
Jedyne niezajęte przez nikogo miejsce było obok Dragana. Z
ledwie widocznym grymasem niezadowolenia malującym mi się na twarzy, usiadłam
przy stole.
- Smacznego – rzucił Dragan, wydawać by się mogło, że do
samego siebie.
Moi rodzice i nasi goście zbierali się do wyjścia. Nie
miałam najmniejszej ochoty ruszać się ze swojego pokoju. Zatęskniłam za swoim
wygodnym łóżeczkiem i postanowiłam nadrobić stracony czas właśnie teraz.
Wybrałam numer Piotra. Przecież umówiłam się z nim na obiad
w Rzeszowie.
Odebrał po trzech sygnałach.
- Stęskniłaś się? – przywitał mnie siatkarz.
Nie musiał robić, mówić niczego śmiesznego, a i tak
wywoływał u mnie uśmiech od ucha do ucha.
- Jak cholera! Nie mów, że nie wiedziałeś… - odparłam. – Ale
dzwonię w innej sprawie – nie przerwał mi, więc kontynuowałam – musimy
przełożyć nasze spotkanie. Jestem w Krakowie. U rodziców. Ściągnięta wbrew
własnej woli.
- I dlatego chcesz odwołać obiad ze mną? – zaśmiał się z
niezrozumiałego dla mnie powodu. – Powiedz mi, gdzie lubisz jeść, kiedy jesteś
w Krakowie?
Zastanowiłam się przez chwilę, domyślając się co knuje.
Zniecierpliwiony Piotr odpowiedział za mnie.
- Zjemy w Macu – oznajmił mi – zaraz się zapakuję i
wyruszam. Czekaj na mnie. Ale gdzie.. dobra, wiem! Zadzwonię do ciebie i
spotkamy się przy Sukiennicach. Pasuje ci?
- Zuza! – zawołała moja mama, zaglądając do mojego pokoju. –
Wyjeżdżamy, ubieraj się.
Odsunęłam telefon od ucha i przycisnęłam go do piersi.
- Nie jadę, będę miała gości.
- Kogo? – natychmiast wparowała do mojego pokoju.
Przewróciłam oczami. Gdyby moja mama wyczuła choćby odrobinę
drżenia w moim głosie, kiedy wspomnę o Piotrku, zasypałaby mnie morzem pytań.
Zebrałam się w sobie i odpowiedziałam:
- Piotrek – zanim zdążyła wyobrazić sobie niewiadomo co,
dodałam – ale to tylko znajomy.
- Halo? – usłyszałam wołanie dobiegające ze słuchawki.
Wskazałam palcem na telefon i z wielkim smutkiem pokazałam
mamie, że nie mogę z nią teraz rozmawiać. Ona jednak nie wyszła. Uważnie
przysłuchiwała się dalszej części naszej rozmowy.
- Żyjesz tam? – Piotr darł się, w momencie gdy przyłożyłam
głośnik do ucha.
- Tak, cholera, żyję! – wrzasnęłam, uśmiechając się pod
nosem i kątem oka spoglądając na mamę. – O której będziesz?
- Postaram się jak najszybciej. Jak będę się zbliżał, dam ci
znać. Tylko nie jedz beze mnie! – zaśmiał się do słuchawki.
- Obiecuję, że nic nie zjem. Do zobaczenia. Jedź ostrożnie –
po tych słowach rozłączyłam się.
Moja mama siedziała na moim łóżku, wpatrując się we mnie i
oczekując pełnego sprawozdania na temat Piotrka – jak się poznaliśmy, czym się
zajmuje, ile ma lat, w jakim kolorze nosi bokserki – zanim zadała jakiekolwiek
durne pytanie, uprzedziłam ją krótkim i jednoznacznym.
- Nie, zapomnij! – odeszłam i otwarłam szafę.
- Jestem twoją matką i mam prawo wiedzieć, kto cię odwiedza
– rzekła pretensjonalnie.
- Jestem dorosła, zresztą twoi goście czekają – mruknęłam,
przeglądając zawartość szafy.
Oparła dłonie na biodrach i zlustrowała mnie od góry do
dołu.
- Ubieraj się i jedziesz z nami. Pojedziesz z Draganem, żeby
nigdzie się nie zgubił. Wszyscy nie zmieścimy się do jednego auta – nie
czekając na odpowiedź, ruszyła ku drzwiom.
- Nie! – wrzasnęłam – nigdzie z nim nie jadę, znaczy z wami!
- Ależ jedziesz – była całkiem spokojna, wiedząc, że tak czy
inaczej postawi na swoim – to także twoi goście. Nie dyskutuj. Zachowujesz się
jak 12-latka, a przecież jesteś d o r o s ł
a – ucięła rozmowę, wychodząc z pokoju.
Byłam bliska eksplozji.
Zniechęcona siedziałam w aucie ojca.
Dragan prowadził szybko i pewnie. Z gracją pokonywał każdy
zakręt.
Za wiele nie rozmawialiśmy. Doskonale wiedział, jak jechać
na Starówkę i ani przez chwilę nie potrzebował mojej pomocy.
- Twoja mama powiedziała…
- Nie obchodzi mnie, co powiedziała moja mama – przerwałam
mu, odwarkując.
Zamilkł. Zacisnął obie dłonie na kierownicy.
- Przepraszam – powiedziałam po chwili – po prostu miałam z
nią spięcie i…
- Nie musisz się tłumaczyć – tym razem on nie pozwolił mi
skończyć.
W tym samym momencie zadzwonił telefon.
Piotrek! – pomyślałam.
- Tak? – odebrałam pełna nadziei, że ten dzień może być
lepszy, niż jest obecnie.
- Za 20 minut, jak dobrze pójdzie, będę na miejscu – ledwo
go słyszałam. W aucie panował ogromny hałas. Głośna muzyka, rozmowy. – A ty
gdzie jesteś?
- Jadę ze znajomym – bardzo dalekim, ale to dopowiedziałam
sobie w głowie – i za kilka minut zaparkujemy, potem pieszo z jakieś 5 minut
jeszcze i będę na miejscu.
- Jakim znajomym? – wyczułam nutę zazdrości w jego tonie.
- Syn przyjaciół rodziców.
Milczenie.
- Ale nie martw się, spławię go – szepnęłam
konfidencjonalnie.
- Do zobaczenia – mruknął niewesoło Piotr.
Genialnie! Jeszcze tego mi do szczęścia brakowało.
Westchnęłam z frustracją, co zwróciło uwagę Dragana.
- Co jest? – zapytał, patrząc na mnie kątem oka.
- Kolega dzwonił – odpowiedziałam – spóźni się na spotkanie –
skłamałam na poczekaniu.
Uniósł brwi.
- Umówiłaś się z kimś? Myślałem, że pójdziesz z nami… -
czyżby był nieco zawiedziony?
Dalszą drogę przebyliśmy milcząc. Coś dziwnego sprawiało, że
czułam się spokojna i bezpieczna, kiedy Dragan prowadził. Emanował pewnością
siebie, co w tej chwili działało na jego korzyść.
Wysiedliśmy.
Szłam przodem, Dragan około dwa metry za mną. Nie dziwiło
mnie, że przechodni zwracali na niego uwagę. Był bardzo wysoki. Aczkolwiek,
damska część mijających nas ludzi wręcz pożerała go wzrokiem. Prawie jak moja
matka.
Nasi rodzice czekali na nas pod pomnikiem Mickiewicza.
Chociaż w tej chwili była to sprawa drugorzędna. Nigdzie nie widziałam Piotra.
Nie grzeszę wzrostem, jednak tak wielki facet jak on powinien rzucić mi się w
oczy przy pierwszej lepszej okazji.
W kieszeni płaszcza poczułam wibracje.
Pospiesznie wyciągnęłam telefon i przysunęłam go do ucha.
- Gdzie jesteś? – usłyszałam.
- Mickiewicz… - odparłam, rozglądając się dookoła siebie.
- Widzę go, ale ciebie nie.
W tej chwili moim oczom ukazał się widok łamiący mi serce na
miliard kawałków.
Zbyszek i ona.
Nawet nie wiem, w
którym momencie się zatrzymałam. Dragan nie zdążył zareagować. Wpadł na mnie,
wytrącając mi telefon z dłoni. Na szczęście, mi nie pozwolił upaść. Jego dłonie
chwyciły mnie w pasie. Gdyby nie to, pewnie znalazłabym się obok roztrzaskanego
Samsunga. Co smutniejsze, wcale nie z powodu popchnięcia.
- Żyjesz? – usłyszałam ciepły głos przy swoim uchu.
- Tak – wewnatrz czułam, że jednak nie.
Nasz obiad zamienił się w grupowe spotkanie dawnego trenera
ze swoimi zawodnikami. Krzysiek, Olieg, Ljubo i mój ojciec pochłonięci byli
rozmową o Resovii, moja matka i mama Dragana wymieniały się konfidencjonalnymi
uśmiechami, obserwując wszystkich naokoło w kawiarni, Zbyszek zlizywał śmietanę
z palca swojej dziewczyny czy czymkolwiek ona była, Piotrek, Dragan i ja
umieraliśmy z nudów. Żeby było weselej, siedziałam miedzy mamą i tatą, a
naprzeciwko siebie miałam Zbyszka.
Nie mogłam już tego znieść. Podniosłam się ze swojego
miejsca i postanowiłam wymknąć się niezauważenie. Mama tylko pogroziła mi
spojrzeniem z serii „pogadamy w domu”, po czym wróciła do rozmowy.
Na zewnątrz panował chłód. Owinęłam szyję grubym kaszmirowym
szalem. Kiedyś należał do mojej mamy, ale udało mi się ją przekonać, że ten odcień
szarości lepiej pasuje do moich oczu.
Tuż za mną otworzyły się drzwi, a w nich pojawił się Dragan.
Przeszywał mnie spojrzeniem swoich ciepłych, brązowych oczu.
- Wszystko w porządku? – zapytał z wyczuwalną troską.
Metamorfoza od rana, pomyślałam.
- Tak. Chociaż w zasadzie to nie.
- Nie? – moja odpowiedź wyraźnie go zaciekawiła. Zaczął
szukać czegoś w kieszeni. Zauważyłam, że w dłoni trzymał paczkę papierosów i
zapalniczkę. Wyciągnął jednego, po czym odpalił.
- Miałam na dziś inne plany, a muszę siedzieć tu i… -
patrzeć jak ona się do niego klei, dopowiedziałam sobie w myślach.
- Nie musisz – wypuścił z ust obłok dymu.
Moim oczom ukazały się dobrze znane mi kluczyki auta ojca.
- Mogę ci je dać – odparł Dragan, widząc, że przyglądam się
jego dłoni – jeśli zabierzesz mnie ze sobą.
Już, już miałam wyrywać klucze z jego ręki, kiedy doszła do
mnie druga część zdania. Kuszące było urwanie się stąd, ale żeby z Draganem?
- Jaka jest twoja odpowiedź? – uśmiechnął się tryumfalnie.
- Ja prowadzę – mruknęłam cicho, nie chcąc sama siebie
usłyszeć.
- Rozstaliśmy się rok temu – szepnął, mieszając łyżeczką w
kubeczku McFlurry’ów. – Wiesz, po ośmiu latach doszliśmy do wniosku, że to nie
to. Ja robiłem swoje, wyjeżdżałem na kadrę, poświęcałem się treningom, a ona
tego nie rozumiała. Myślałem, że to ta jedyna.
Nie spodziewałem się, że rozmowa z Draganem zejdzie na taki
tor. Jednak specjalnie nie chciałam go zmieniać. Dawno z nikim tak dobrze mi
się nie gadało. Po prostu.
- Tak bywa… - odpowiedziałam najgłupiej, jak tylko mogłam.
- Potem dowiedziałem się, że kilka miesięcy przed zerwaniem
poznała swojego obecnego faceta. Słyszałem, że nieźle myszy harcowały, kiedy
kota nie było w domu – widziałam, ile wysiłku kosztował go ten uśmiech.
Pociągnęłam łyk coli przez słomkę.
- Jest wiele dziewczyn, które chciałyby być z tobą, jestem
pewna – aby uwiarygodnić swoje zdanie, uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Fanki?
- Między innymi.
- Fanki to fanki. Większość z nich jest w wieku od 13 do 17
lat – zaśmiał się Dragan.
- Zobaczysz, że kiedyś będziesz marzył o takiej młodej
żonie!
Roześmiał się jeszcze głośniej. Dostrzegłam, że bardzo
ładnie się uśmiecha.
- A ty – popatrzył na mnie przenikliwie – masz kogoś?
Gdybyś wiedział, jakie to skomplikowane, pomyślałam.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nowakowski? – drążył Dragan.
- Nie. Bardzo dobry kolega.
- To tylko seks? – roześmiał się.
Zakrztusiłam się.
- Co?!
Uniósł w geście niewinności ręce w górę. Dobrze się bawił
moim kosztem, o tak.
- Dobra, dobra. A Bartman? – zdawał się mówić poważnie.
- Mówiłam już, że nie.
- Widziałem, jak na niego patrzysz – wypalił Dragan, żeby
zaraz ugryźć się w język.
Poczułam, że moja twarz oblewa rumieniec. Musiał to
dostrzec, bo natychmiast zmienił temat.
- Wiedziałaś, że… - nie skończył. Przerwał mu telefon.
Wróciliśmy do domu, jak najszybciej się dało. Dragan
prowadził samochód, ja nie byłam w stanie. Ręce mi się trzęsły, łzy zalewały
oczy i policzki. Wszystko mnie bolało.
Wpadłam do domu.
W salonie zastałam rodziców moich i Dragana. Mama siedziała
wtulona w ramię pani Travicy. Ojciec nerwowo spacerował po pomieszczeniu z
telefonem przy uchu.
- Mamo… - wyczułam drganie swojego głosu.
Pani Travica puściła moją mamę. Podbiegłam do niej i
przytuliłam ją tak mocno, że aż zabrakło mi tchu.
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptałam, całując jej wilgotny
policzek.
Pan Travica najwyraźniej tłumaczył Draganowi, że moi
dziadkowie mieli wypadek. Nie wiedzieliśmy, w jakim są stanie i co się dokładnie
stało. Ta niewiedza była jeszcze gorsza, od najgorszych informacji.
- Aniu… - tata stanął przy nas – rozmawiałem z Marco.
Pojechał do szpitala. Nie jest w stanie wiele powiedzieć, jak na razie.
Porozmawia z lekarzami w cztery oczy. Kochanie, są w ciężkim stanie, ale żyją.
Słyszysz?
Puściłam mamę. Ojciec natychmiast złapał ją w ramiona i
starał się ją uspokoić. Na marne.
Zużyłam całe opakowanie chusteczek. Twarz miałam opuchniętą,
czerwoną i rozpaloną. Ale byłam pewna swoich decyzji. Miałem mnóstwo czasu na
przemyślanie ich. Czasem trzeba się poświęcić dla dobra innych. To był właśnie
ten moment.
Zebrałam się na odwagę. Wcisnęłam przycisk połączenia.
3 sygnały.
- Tak słucham?
- Wyjeżdżam – powiedziałam rzeczowym tonem.
Milczenie.
- Jutro rano wylatuję do Włoch. Wiem, że wiesz o moich
dziadkach. Proszę, pożegnaj ode mnie chłopaków…
- Wrócisz? – odezwał się niepewny głos.
- Nie wiem. Ojciec załatwi sprawę z pracą, możliwe, że
sprzedamy mieszkanie w Rzeszowie.
Jeśli nie teraz, to nigdy. Zbierz się w garść, dziewczyno.
- Ale dzwonię w innym celu. Chciałam ci powiedzieć, żebyś
zapomniał o mnie. Proszę, daj mi spokój. Nie dzwoń, nie pisz ,nie pytaj o mnie.
Chcę cię nie pamiętać. Nie chcę cierpieć... – przełknęłam ślinę. - Żegnaj,
Zbyszku.
Rozłączyłam się, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Zanim usłyszał
mój płacz.
***
Witajcie!
To nie koniec, to dopiero początek. Wracam z nowym wątkiem już niedługo!
Trzymajcie się.