czwartek, 14 lutego 2013

Rozdział Szósty



W to wtorkowe popołudnie cała redakcja sportowa wrzała. Już dzisiaj „rewanż za finał Plusligi” – Resovia vs. Skra.
Nie słyszało się o niczym innym. Resovia tu, Resovia tam.
Jednak mi nie było do śmiechu. Nie przyznawałam się, ale po cichu liczyłam, że Przemek jednak zmieni zdanie i pozwoli mi relacjonować ten mecz. Jednak rano zapadła ostateczna decyzja. Bardziej doświadczony komentator zajął moje miejsce.
Nie, żebym się załamywała, ale nie miałam robić tu za nędznego fotoreportera, bo właśnie takim fotoreporterem byłam. Jednorazowo. Mam nadzieję.
Niby umiem robić zdjęcia, ale nigdy nie zajmowałam się tym zawodowo. Powiedziałam o tym Lewickiemu, jednak on dalej obstawał przy swoim. Co więcej, miałam się cieszyć, że w ogóle dał mi jakieś zadanie. Też mi radość.
Nie było sensu dalej się spierać. Aby uchwycić rozgrzewkę pojawiłam się na hali już 1,5h wcześniej. Musiałam oswoić się z nieswoim sprzętem, rozkminić go i te sprawy. Niestety nie było ze mną nikogo, kto pomógłby mi w ewentualnych problemach z aparatem. Nawet Laura nie mogła wyrwać się na mecz.
Kiedy Resoviacy opuścili szatnię trybuny były niemalże puste. Jednak po niespełna kilkunastu minutach zaroiło się od kibiców, tak jakby dokładnie wiedzieli, kiedy chłopacy wychodzą na rozgrzewkę. Niesamowite.
Zaczęłam pstrykanie zdjęć. Pierwsze były naprawdę nieudane. Poruszone, bez ostrości, ale z biegiem czasu byłam z nich coraz bardziej zadowolona. Wyglądały dobrze, jak na wykonane przeze mnie. W niewielkim ekraniku Canona wydawały się prawie profesjonalne. Prawie robi wielką różnice. No ale, co ja się będę przejmować? Szef mi kazał, więc nawet jeśli nie wyjdą to jego wina. Fotografia nie jest moją specjalnością.
Kiedy właśnie miałam zrobić zdjęcie rozciągającemu się przy słupku sędziowskim zawodnikowi Skry, ktoś szarpnął mnie za ramię. Obok mnie stał Kamil – jeden z naszych dźwiękowców.
- Zuza, musisz zastąpić pana Jacka. Nie może mówić! – był wyraźnie zdenerwowany.
- Rano wszystko było w porządku – starałam się być spokojna, jednak poczułam jak dłonie zachodzą mi wilgocią.
- Nie wiem, co jest. Jego żona zadzwoniła do szefa. Był wściekły. Opierdolił mnie za nic, rozumiesz? I kazał powiedzieć, że masz się tym zająć – wypowiedział wszystko na bezdechu. Zaciągnął się powietrzem dopiero po skończeniu.
- Ja? – wskazałam palcem na siebie. – Przecież… - nie dał mi skończyć.
Pociągnął mnie za rękę.
- Jeśli chcesz uratować mnie i siebie to lepiej nie gadaj za wiele. Wchodzisz za kilkanaście minut.
Zaprowadził mnie na zupełnie inne miejsce. Tym razem nie siedziałam za bandami obok boiska, ale za boiskiem, tak, że widziałam tylko plecy chłopaków.
Genialne miejsce, naprawdę… - pomyślałam. Nie byłam przygotowana, mój głos, moje gardło. Musiałam sama zrobić sobie szybką rozgrzewkę strun głosowych. Kiedy zakładałam słuchawki, zauważyłam siedzącego dokładnie naprzeciw mnie po drugiej stronie boiska Piotrka. Przyglądał mi się i… uśmiechał się tak słodko, jak zawsze. Uniosłam delikatnie rękę i pokiwałam do niego, a on odkiwał.
Musiałam niestety wrócić do obowiązków. Podłączyłam wszystkie kabelki. Spodziewałam się, że coś pokręcę i rzeczywiście tak się stało. Z pomocą przybył Kamil, który powkładał wtyczki do odpowiednich gniazdek. Kto by pomyślał, że trzeba je było dopasować kolorami…
Tuż przed rozpoczęciem meczu, kiedy przygotowywałam nie swojego laptopa do pracy na kącie mojego stolika przysiadł Piotr. Przed nosem postawił mi kubek herbaty z cytryną.
- Nie wiedziałem, czy ci posłodzić, więc… - w tym momencie wyciągnął z kieszeni dwa paluszki cukru – przyniosłem ci je tutaj.
- Ojej… strasznie ci dziękuję! – odparłam z szerokim uśmiechem przyklejonym do ust.
- Nie ma sprawy – kiedy się uśmiechnął, dwa dołeczki w jego policzkach ukazały się moim oczom.
Nie mogłam się powstrzymać i palcem dźgnęłam jedno z wgłębień w jego policzkach, ciesząc się jak dziecko. Piotrek spojrzał na mnie z miną komunikującą „ty też?”.
- Gdybym miała takie... – westchnęłam rozmarzona.
- Wciąż byłabyś piękna… - szepnął Piotrek, wbijając wzrok w swoje ręce, które splecione zwisały mu między nogami.
Spojrzałam na niego. Czułam, że moje policzki zaczynają robić się różowe. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Jedyne, co przychodziło mi na myśl to „dziękuję”, ale wydawało mi się, że to dosyć dziwna odpowiedź w tej sytuacji, więc w ogóle się nie odezwałam, tylko uśmiechnęłam delikatnie.
- Zaraz się zacznie… - Piotrek stanął na równe nogi. – To do zobaczenia po meczu? – spoglądał na mnie w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Tak – pokiwałam głową – raczej tak.
Tym razem on nie dodał już nic. I odszedł. I znalazł się po drugiej stronie. I wciąż czułam na sobie jego wzrok.

Resovia wysoko przegrywała  w trzecim secie.
Na parkiecie iskrzyło. Szczególnie jeden z chłopaków impulsywnie reagował na wydarzenia na boisku. Zbyszek to typ człowieka, który nie lubi przegrywać. Pomimo wysokiej przewagi bełchatowian on walczył o każdą piłkę do końca. Denerwował się na siebie, kiedy był blokowany, kiedy podbił piłkę nie tak, jak powinien. Rzucał przekleństwami na prawo i lewo.
Właśnie przyszedł czas na przerwę w nadawaniu transmisji, na rzecz chwili muzyki. Do tej pory nie miałam nawet minutki, żeby napić się choć łyczek Piotrusiowej herbaty. Dosłodziłam ją i upiłam odrobinę. Była już zimna, ale i tak smaczna.
Chciałam spojrzeć na Piotra, ale w tej samej chwili zobaczyłam pędzącego prosto na mnie Bartmana. Zanim zdążyłam zareagować, siedział na moim stoliku.
Wywrócił kubek. Jego zawartość wylała się na laptopa i na mnie.
- Szlag! – wrzasnęłam, z wściekłością patrząc na siatkarza. Nie rozejrzał się gdzie biegnie, po prostu biegł.
- Kurwa, można było to usunąć! Pierdolę! – zsunął się z blatu za bandy reklamowe. Wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Mężczyzna zdębiał. Wydawał się zaskoczony, że to właśnie mnie stratował. – Żyjesz..? – wydusił z siebie. Co mnie zdziwiło, nie wyczułam żadnej złośliwości w jego głosie.
- Tak, w porządku – odparłam. Właściwie to nie było w porządku, ale to nie był właściwy moment, żeby się na niego rozedrzeć. – Powodzenia – uśmiechnęłam się niezręcznie.
W odpowiedzi Zbyszek uśmiechnął się i puścił do mnie oczko. Natychmiast się odwrócił i potruchtał do kolegów.
Dałam znać Kamilowi, żeby przez najbliższe kilka minut przekazywał redakcji wynik, a ja wrócę na antenę w czwartym secie jak dobrze pójdzie.
Z torby wyciągnęłam chusteczki higieniczne. Powycierałam jak mogłam najlepiej swoje ubranie.  Nie odważyłam się jednak dotykać laptopa. Wydawał dziwne dźwięki, iskrzył się i do tego cały się lepił. Po raz pierwszy naprawdę cieszyłam się, że to nie był mój sprzęt.

Resovia zwyciężyła. Radości na Podpromiu nie było końca. Nie ukrywam, ja też bardzo się cieszyłam.
Po meczu przyszedł do mnie Piotrek.
- Żyjesz? – posłał mi kuksańca w żebro, uśmiechając się głupkowato.
- Stoję na nogach? Stoję. Oddycham? Oddycham. Serce mi bije? – trochę za mocno niż powinno – Bije.
Cichy tylko się zaśmiał.
- Zbychu pewnie będzie chciał cię przeprosić. – Szepnął Piotr dziwnym tonem,  którego nie potrafiłam rozszyfrować.
- Wiesz… - zaczęłam – my raczej nie żyjemy w dobrych relacjach. – W zasadzie nie wiedziałam, w jakich relacjach żyjemy. Czy żyjemy w jakichkolwiek relacjach. Właściwie nie rozmawialiśmy, nie znaliśmy się. -  Takie rzeczy się zdarzają. Przecież nie mam się o co gniewać.
Miałam trochę czasu, żeby przemyśleć co ewentualnie mu powiem. Nie widziałam sensu wkurzać się, że walczył o piłkę. Każdy by tak zrobił. Ja pewnie też. No a po drugie nie ucierpiałam, ani ja, ani żadna z moich rzeczy… znacząco.
- Cieszę się, że się nie gniewasz.
Usłyszałam za plecami. Odwróciłam się jak oparzona i uniosłam wzrok w górę. Zbyszek stał za nami ze wzrokiem wbitym we mnie.
- Ymm… Gratulacje. To był dobry mecz – wysiliłam się na szeroki uśmiech.
- Dzięki. – Zacisnął rękę na karku i dodał po chwili. – Sorry za to… co powiedziałem. No i, że…
- Nie ma sprawy – wcięłam się mu. – Ciuchy się wypiorą, a laptop nie był mój. – Oświadczyłam z nutką ulgi w głosie.
- Widzimy się dzisiaj? – odezwał się Piotrek, jak zorientowałam się po chwili nie do mnie, ale do Zbyszka.
- Stary, mnie nie musisz pytać – pierwszy raz widziałam, jak Zbyszek szczerze się uśmiecha. Miał bardzo ładny uśmiech, który łagodził jego twardą osobowość. – Przyjdziesz? – spojrzał na mnie, wyrywając mnie z zamyślenia.
Piotrek też na mnie zerkał, czułam jego wzrok na sobie.
- Chyba nie jestem w temacie… - poczułam, że się czerwienię.
- Spotykamy się po meczach – powiedział spokojnie Piotr.
- Dzisiaj u Pita – dorzucił Zibi. – Czuj się zaproszona.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Postaram się wpaść – zwróciłam się do Piotrka – ale nie obiecuję.
- Przyjadę po ciebie – odparł radośnie.

Piotrek otworzył przede mną drzwi swojego mieszkania. Ze środka dobiegały do mnie odgłosy rozmów, śmiechów i muzyki. Słyszałam także znajomy głos Zbyszka. Śpiewał coś. Prawdopodobnie to z niego goście mieli taki ubaw. Nic dziwnego.
- Zbychu zdążył się rozgościć – poinformował mnie Piotrek, ściągając z moich ramion lekki płaszcz. – Zostawiłem mu klucz, żeby wpuścił resztę. Nie chciałabym, żeby czekali pod drzwiami. Drzwi mogłyby ucierpieć – mimo, że nie widziałam jego twarzy, poczułam, że się uśmiecha.
Nie miałam pojęcia, co na siebie włożyć. Nie chciałam wyglądać zbyt elegancko, ale ubrać dres także nie wypadało. Wskoczyłam w czarną mini spódniczkę oraz bluzkę na ramiączkach w kolorze brudnego różu. Na nogi wsunęłam pasujące do wszystkiego czarne szpilki.
Piotrek wyciągnął w moim kierunku prawą dłoń. Uśmiechnęłam się do niego, wsuwając swoje palce między jego. Odwzajemnił mój uśmiech, prowadząc mnie do swoich gości.
Same znajome twarze, które zdawały się nie zwracać na nas uwagi. Od razu poznałam Krzysia, kręcącego się koło swojej żony, rzecz jasna Zbyszka siedzącego na kanapie z rozłożonymi na oparciu ramionami. Obok niego siedział Aleh Akhrem i jak wynikało z moich przypuszczeń jego żona. Na uboczu usiadł Grzesiek Kosok, częstowany literatką z bliżej nie określoną cieczą w środku przez Paula Lotmana.
- Ludzie! – odezwał się Piotr, starając się przekrzyczeć tłum. Spojrzenia wszystkich skierowały się na nas. – Oto Zuzanna, moja – rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie – koleżanka.
- Mhm, no, na pewno – parsknął Krzysiek, za co Zbyszek spiorunował go wzrokiem.
- Cześć – niepewnie uniosłam dłoń w górę, witając się z wszystkimi zebranymi – miło mi was poznać.
- I wzajemnie – odezwała się kobieta obok Aleha, która przez cały czas uśmiechała się przyjaźnie. – Mów mi Natalia – jako pierwsza podniosła się z sofy i wyciągnęła do mnie prawą dłoń. Uścisnęłam ją natychmiast.
- Zuza – odrzekłam – tak wolę. Zuzanna to takie oficjalne.
Po chwili wszyscy poszli w jej ślady. Wszyscy poza Igłą i Zbyszkiem naturalnie. Była to jedna z najmilszych chwil spędzonych w Rzeszowie od mojego przyjazdu. Resoviacy wydawali się tacy pogodni i otwarci. Bałam się cholernie dzisiejszego spotkania. Różnie mogli zareagować na moją obecność. Cały stres spłynął po mnie jak po kaczce.
Natalia nakazała mi usiąść obok siebie, co było równoznaczne z siadaniem obok Zbyszka. No trudno. Paul natychmiast podszedł do mnie z kieliszkiem.
- Wino, wódka? – patrzył na mnie, oczekując odpowiedzi.
Od czasu moich problemów licealnych  z samodyscypliną, alkoholem i paru innymi rzeczami, unikałam okazji do picia. Głównie ze strachu, że znów stracę nad sobą kontrolę. Nie byłam uzależniona, jednak kiedy już piłam, nie znałam umiaru. Nie chciałam ponownie przez to przechodzić, ale czy jeden niewinny kieliszek, jedna lampka może sprawić, że ponownie się zatracę?
- Wino… - odparłam niepewnie.
W podskokach podszedł do barku Piotra. Otworzył butelkę białego Martini i wypełnił nim lampkę. Chwilę później trzymał ją tuż przede mną.
- Przydałby się toast – odezwał się Zbyszek – Piter, gdzie cię wcięło? – ryknął nad moim uchem, aż podskoczyłam.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zniknął. Kręcił się po kuchni, jak rasowa pani domu.
- Lecę, lecę – wpadł do nas, chwytając w biegu kieliszek. Wtedy zauważyłam, że tylko ja piłam wino. – Za co pijemy?
- Za zwycięstwo! – zgodnym chórem odpowiedzieli Aleh i Krzysiek.

Ostatni goście wychodzili.
Na sofie wciąż tkwił Zbyszek. Piotrek żegnał Paula i Grzesia. Ja natomiast siedziałam na fotelu. Czekałam na taksówkę, która nie zjawiała się od dobrej godziny.
- Jesteś jedną z nas – szepnął Zbyszek ze wzrokiem utkwionym na mojej twarzy.
- Wiem, że cię to nie cieszy – odparłam, starając się zabrzmieć jak najuprzejmiej.
Upił łyk soku, przetrawiając moje słowa.
- Ty to powiedziałaś – wskazał na mnie palcem – nie ja.
- Od dawna zachowujesz się jakbym ci przeszkadzała – rzuciłam, zanim pomyślałam.
Nie zaprzeczył. Czyli mu przeszkadzałam. Dobrze wiedzieć.
- To jak – Piotrek oparł się o framugę drzwi prowadzących z przedpokoju do salonu – bawimy się do rana?
Nie sądziłam, że taki z niego imprezowicz. Cały wieczór razem z Igłą byli duszami towarzystwa. To na nich opierała się dobra atmosfera tego spotkania. Zazwyczaj spokojny i cichy Piotr miał też inną stronę. Ciekawe, czy to jedyna jego mała tajemnica, którą skrywa przed światem.
- Ja musiałabym się zbierać, kochany – uśmiechnęłam się do niego – tyle, że taksówkarz chyba zasnął – mruknęłam pod nosem.
- Ja cię odwiozę – Zbyszek podniósł się z kanapy, po czym dodał, uprzedzając moje pytanie – nie piłem alkoholu, bądź spokojna.
Dobra, to było dziwne, ale teraz kiedy chciałam wylądować w swoim łóziu, nie miałam ochoty protestować czy rozważać tę propozycje.
- No co wy… jeszcze godzinkę – kusił Piotrek.
Zbyszek podszedł do kolegi i poklepał go po plecach.
- Wystarczająco dużo wypiłeś. Przyjdź jutro na trening, pamiętaj, że skończyło się opierdalanie – jego ton był wyjątkowo wesoły, zważywszy na to, że miał za chwilę być ze mną sam na sam.
- Ha ha – mruknął Piotr. Potem zwrócił się do mnie – spotkamy się jutro na obiedzie?
Objęłam go na pożegnanie, szepcząc.
- Chętnie, ale nie mogę. Wątpię, że Lewicki wypuści mnie jutro przed 18 choćby na minutę.
- O 17 mam drugi trening – westchnął Piotrek, przyciskając mnie do siebie. – No trudno, może pojutrze.
Kiedy mnie puścił, pomógł mi założyć płaszcz. Pokiwałam mu na pożegnanie i przesłałam buziaka, a następnie wyszłam przez drzwi, które otworzył przede mną Zbyszek. W milczeniu zeszliśmy na dół. Podążyłam za nim na parking, aż do czarnego Mercedesa.
- To twoje? – wskazałam auto kiwnięciem głowy.
- Mhm, wsiadaj – odpowiedział krótko, siadając za kierownicą.
Wsiadłam i zapięłam pas. Zbyszek wyglądał na jednego z tych, którzy znają słowo prędkość, jednak dozwolona nie mieści się w ich słowniku.
Nie pomyliłam się.
Było już dosyć późno. Ulice były puste. Niewiele samochodów jeździło po ulicach Rzeszowa.
- Jedź na…
- Wiem, gdzie mieszkasz – przerwał mi.
- Skąd? – zapytałam ze zdziwieniem.
- Widziałem jak wysiadasz i idziesz na osiedle – odparł, wpatrzony w drogę przed nami.
W mojej głowie kłębiło się z milion myśli, ale byłam zbyt zmęczona, żeby się nimi zajmować. Przemilczałam jego odpowiedź. Nie chciałam zarywać nocy i rozmyślać o nim. Co ja plotę, i tak będę o nim myśleć.
Zaparkował przed moją klatką.
- Dzięki – wymamrotałam pod nosem.
- Nie nienawidzę cię – powiedział z trudem – przepraszam, że… no wiesz. Inaczej nie umiem, po prostu.
- Ale czego nie umiesz? – spojrzałam na niego. Czułam jak dłonie zachodzą mi potem.
- Inaczej cię traktować – odpowiedział półgłosem.
Patrzyłam na niego tak długo, aż nasze spojrzenia się spotkały. W jego oczach zauważyłam coś, co w normalnych okolicznościach kazałoby mi uciekać. Były mroczne i pociągające. Skrywały tajemnicę, która za wszelką cenę chciałam poznać.
Jego dłoń przesunęłam się po moim policzku, aż do podbródka. Delikatnie przyciągnął moją twarz ku swojej. Musnął ustami czubek mojego nosa. Przymknęłam oczy w przypływie niespodziewanej przyjemności. Poczułam jak wciska mi na usta pocałunek, początkowo czuły i delikatny, ale z każdym ułamkiem sekundy był namiętniejszy i drapieżniejszy. Odwzajemniłam pocałunek, otulając jego twarz dłońmi, kciukiem drażniąc jego policzek. Całował mnie tak, że zabrakło mi tchu. Odrywając się od niego, lekko przegryzłam jego dolną wargę.
Popatrzył mi głęboko w oczy i odrzekł ledwie dosłyszalnie:
- Nie zrozumiesz. Nie pytaj.
Uczucie towarzyszące mi w tym momencie można było porównać z zimnym prysznicem. Odsunęłam się gwałtownie i otworzyłam drzwi auta. Wyskoczyłam przez nie. Nie próbował mnie zatrzymywać.
Kiedy otwierałam drzwi wejściowe na klatkę schodową, usłyszałam jak odjeżdża z piskiem opon.
Patrzyłam na tylne światła czarnego mercedesa.
Zostawił mnie tuż po tym jak mnie pocałował.
Miał rację.
Nie rozumiałam.