poniedziałek, 21 października 2013

Rozdział Ósmy

- Nie sądziłem, że jesteś aż tak głupi – wycedził przez zęby Zbyszek, mocniej zaciskając swą ogromną dłoń ma szyi Dragana.
Włoch był wyjątkowo spokojny, zważając na to, w jakiej sytuacji się znalazł. Z mocą patrzył w rozwścieczone oczy mężczyzny.
- Zrobiłem to, co musiałem. Powinieneś być mi wdzięczny – odparł.
- Wdzięczny? – ryknął Zbyszek. – Za to, że Ją porwałeś? Przy mnie była bezpieczna!
Jego klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie. Powstrzymywanie się przed skręceniem karku Draganowi, kosztowało go wiele wysiłku.
- Nie porwałem Jej – wciąż był nad wyraz opanowany. – Sama chciała lecieć do Włoch. To, że lecieliśmy razem było przypadkiem – jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu. – Teraz jest naprawdę bezpieczna. Możesz być pewien, że nikt nie wie, gdzie Jej szukać. Nie znajdą jej.
- Skąd wiesz?
- Komu powiedziałeś, że jest we Włoszech?
Zbyszek odsunął się, puszczając Dragana. Coś w nim pękło.
- Piotrowi, Igle, Winiarowi.
- O jej pobycie wie tylko Ivan, Cristian, Simone i Jiri – Drago pomasował swoje gardło, po czym dodał – Możemy im zaufać. Wiedzą, co się stanie, jeśli…
- Nie musisz dokańczać – przerwał mu Zbyszek.
Usiadł na ławce, opierając się o szafkę z numerem „13” i logiem klubu z Maceraty.
- Jeśli coś jej się stanie, obiecuję ci, że cię zabiję.
Dragan odchrząknął z jadowitym uśmiechem przyklejonym do ust. Potarł kciukiem nos i mruknął:
- Mi też na niej zależy. Będę ją chronił własnym ciałem, jeśli będę musiał – przerwał, po czym dodał -  Nie ty jeden ją kochasz.
Zbyszek zacisnął szczękę. Od dawna marzył tylko o Niej, jednak teraz jego jedynym pragnieniem było skrócenie o głowę Włocha. Z drugiej strony, wiedział, że tylko Dragan siedzi w tym bagnie po uszy, tak samo jak on. I, o ironio, właśnie on jest Jej jedyną ochroną.
- Powiedz mi tylko, czy Ona wie?
Dragan zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie. I tak musi zostać.

PAŹDZIERNIK, 9 MIESIĘCY PÓŹNIEJ

Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego jesień jest tak przyjemna w każdym innym kraju, z wyjątkiem Polski. Będą w Italii, jak nigdy cieszyłam się październikiem. Właściwie, cieszyłam się czymś po raz pierwszy od długiego czasu.
Pędziłam na lotnisko. Obiecałam, że się nie spóźnię. Nie mogłam nie zdążyć na samolot. Samolot powrotny do domu.
Razem z Draganem mieliśmy lecieć do Warszawy. Jednak on nie mógł zostać ze mną. Czekała na niego Rosja. Nowy klub, nowe wyzwanie. Natomiast mnie oczekiwali rodzice.
Wysiadłam z taksówki. Kierowca pomógł mi wyjąć walizkę z bagażnika, a chwilę później już rozglądałam się za Draganem w hali odlotów. Niestety, ślad po nim zaginął.
Przez ostatnie miesiące zbudowaliśmy więź. Dziwnie łatwo. Wydawać się mogło, że raczej ją odbudowaliśmy, niż stworzyliśmy od podstaw. Zaufałam mu. Tak jak kiedyś Piotrowi. Albo i bardziej.
Wiedziałam, że mogę na niego liczyć, dlatego nie rozumiałam, gdzie teraz się podziewa. Przecież by mnie nie wystawił do wiatru. Jego natura pozwalała mi myśleć, że będzie tu na mnie czekał z zegarkiem w ręku i tupał nogami, odliczając ułamki sekundy do mementu, kiedy się zjawię.
Jednakże, jego nie było.
Zmartwiłam się, a myśl o samotnym locie dobiła mnie jeszcze bardziej. Dragan, gdzie jesteś?
Wtedy poczułam nieprzyjemny dreszcz, przechadzający się po moim karku. Obejrzawszy się na boki, stwierdziłam, że pojawił się bez powodu. Niczego podejrzanego nie zauważyłam. Lecz on nie ustępował.
Moje serce zabiło mocniej. W brzuchu poczułam ukłucie i lęk, wewnętrzny lęk paraliżujący moje kończyny. Przeczucie mówiące, że wydarzyło się coś złego.
Nie musiałam długo czekać, aby zobaczyć, co się święci. Z nikąd wyrósł przede mną dwumetrowy osiłek. Za nim starsza kobieta. Jej usta były wysuszone, twarz pomarszczona i szara. Oczy wyblakłe. Odepchnęła mężczyznę i chwyciła mój nadgarstek.
Zawyłam z bólu. Jej dotyk palił żywym ogniem. Starałam się wyszarpnąć z jej uścisku, ale na próżno. Jak na staruszkę miała naprawdę dużo siły.
Chciałam krzyknąć, ale zamiast „RATUNKU” z moich ust wydobył się tylko ponury jęk. Kobieta obnażyła żółte zęby. Jeśli poprzednio wyglądała strasznie, teraz zyskała rangę śmiertelnie przerażającej.
- Nie wymyślaj niczego głupiego, kochaniutka – wysyczała, wgapiając się we mnie swoimi szaleńczymi oczami. – Nikt cię nie usłyszy, nikt nie zauważy… - dodała melodyjnie.
Nagle po raz pierwszy odezwał się dużo młodszy mężczyzna. Zaskowyczał z bólu i ze wściekłością odwrócił się za siebie. Z jego pleców wystawała strzała, a nam wszystkim ukazał się Dragan. Z łukiem w dłoni celował drugą strzałą w wielką pierś przeciwnika.
Kobieta nie czekała długo. Przesunęła w powietrzu dłonią i łuk razem ze strzałą wyleciały z rąk Dragana. Ten pobladł i rozchylił usta. Może nie ze strachu, ale na pewno ze zdziwienia. Palce staruszki nieco się ugięły i Dragan wylądował na kolanach, wbrew własnej woli.
- Jesteście tacy niemądrzy. Nigdy się nie zmienicie, upadli – z pogardą pokręciła głową.
Kiedy odwracała głowę w moją stronę, coś przemknęło za jej plecami i wbiło dłoń w jej plecy. Kobieta rozdziawiła usta, puszczając moją rękę. Skurcz otoczył jej twarz. Wtem ugięły się pod nią kolana i upadła na posadzkę przed moimi nogami. I wtedy zobaczyłam Zbyszka. Jak on się tu znalazł? Po co? Dlaczego? Jego prawa dłoń była zakrwawiona. Trzymał w niej coś… serce. Zrobiło mi się niedobrze.
Dragan poderwał się, przestając być pod wpływem martwej kobiety i chwyciwszy strzałę, która uprzednio wytrącono mu z ręki, wbił ją w serce giganta, stojącego nad ciałem staruszki. Zatoczył się do tyłu i padł z hukiem na podłogę.
Oniemiałam. Zakręciło mi się w głowie, jednak Dragan nie pozwolił mi upaść. Złapał mnie i posadził na krześle, na którym zamierzałam usiąść kilka minut temu.
- Co ty do diabła tu robisz? – ryknął, jak się zorientowałam po chwili, na Zbyszka.
- Nie masz za co dziękować  – odparł oschle, wycierając w chusteczki higieniczne dłonie z krwi.
- Dziękować? Gdybyś tu nie przyłaził, nie znaleźli by nas – warknął na niego Włoch. – Mógłbyś czasem myśleć nie tylko o sobie.
Zbyszek chciał mu odpowiedzieć, ale ten już zwrócił się do mnie.
- Coś ci zrobili? – obejrzał moją dłoń, za którą przytrzymywała mnie kobieta. – Boli cię coś?
Wszystko, pomyślałam.
- Nie, chyba nie – odezwałam się ochrypłym głosem. – Co… co to było?
Chłopcy wymienili się spojrzeniami. Przez dłuższą chwilę milczeli. Kiedy Dragan zaczął otwierać usta, Zbyszek go wyprzedził i rzucił niezrozumiałe dla mnie hasło.
- Nefilim.
- Co?
- Ne-fi-lim – powtórzył. – To… ludzie, w pewnym sensie. Większość to źli ludzie.
- To sekta? - przesunęłam spojrzenie ze Zbyszka na Dragana. Ten przełknął  głośno ślinę.
- Niekoniecznie. Chociaż i tak się zdarza. Nie uwierzysz, ale nefilim to potomkowie ludzi i – westchnął, patrząc na Zbyszka, po czym dokończył ciszej - aniołów.
Nie wiedziałam jak zareagować. Robili sobie ze mnie żarty w takiej sytuacji. No bez jaj.
- A na serio?
- Mówię na serio.
- On nie żartuje, Zuza – odezwał się Zibi. Coś w jego głosie kazało mi uwierzyć, chodź rozum mówił mi, że to wszystko jest wyssane z palca. W sumie, chciałam wierzyć, we wszystko, co mówi mi Zbyszek…
-  Okej, powiedzmy, że macie rację… Co mnie łączy z nimi?

- MY – wyszeptał Zbyszek.

niedziela, 29 września 2013

Rozdział Siódmy

Piotrek podwiózł mnie pod mieszkanie. Uparł się, że nie pozwoli mi wracać w takim mrozie do domu pieszo. Koniec listopada był wyjątkowo zimny. Pełno śniegu i temperatury sporo przekraczające -10°C. Gdyby taka pogoda utrzymała się do Świąt Bożego Narodzenia, moja radość byłaby nie do opisania. Biała Gwiazdka to coś, na co czekam z utęsknieniem już od 27 grudnia każdego roku.
- Jesteś pewna, że nie chcesz iść z nami? – Piotr naciskał, abym poszła razem z nim na spotkanie pomeczowe z drużyną.
- Jestem zmęczona. Następnym razem przyjdę, obiecuję. Przeproś chłopaków, powiedz… no że jestem zmęczona - odparłam.
- A mnie kto przeprosi? –  przyglądał mi się smutnym wzrokiem z zaciśniętą dolną wargą na górnej.
Musnęłam lekko jego policzek.
- W ramach przeprosin widzimy się jutro na obiedzie, a dzisiaj idź i się zabaw – uśmiechnęłam się, wysiadając z jego auta.
- Na pewno nie chcesz? – Piotrek spróbował jeszcze raz, jednak widząc moje błagalne spojrzenie, żeby odpuścił, dodał natychmiast – Dobra, dobra. Trzymaj się. Dobranoc.
Machnęłam mu na dowidzenia i zatrzasnęłam drzwi.
Skierowałam się prosto do klatki schodowej. Dziwnie znajome czarne auto stało na chodniku, pomimo wielu wolnych miejsc na parkingu. Krakowska rejestracja. Nic dziwnego.
Stojąc przed drzwiami, grzebałam w torbie w poszukiwaniu kluczy. W końcu wymacałam puchate serduszko, służące za przywieszkę do kluczy, wyjęłam je i wsunęłam do zamka. Ku mojemu zdziwieniu, klucz nie chciał się przekręcić. Drzwi były otwarte. Dałabym sobie głowę uciąć, że wychodząc, zamknęłam je, ba, nawet sprawdziłam, czy aby na pewno są zakluczone.
Nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka.
Przywitał mnie widok walizki w przedpokoju. Mojej walizki.
- Suzi, to ty? – odezwał się kobiecy głos, tak doskonale mi znany.
- Mamo? – pobiegłam do mojej sypialni, skąd słyszałam mamę.
Przeglądała moją szafę jak gdyby nigdy nic. Na łóżku rozrzuciła trzy moje sukienki - czarną, białą i miętową. Teraz najwyraźniej zastanawiała się nad czwartą, bo zatrzymała się przy wieszakach, na których wisiały bladoróżowa zwiewna sukienka i granatowa nieco za udo, szalenie dopasowana.
- Gdzie się podziewałaś? Myślałam, że już się ciebie nie doczekam… - odparła mama, nawet na mnie nie spoglądając.
- No nie wiem… w pracy? – pokręciłam głową, niedowierzając, że w ogóle zadała mi takie pytanie. – To raczej ja powinnam zapytać, co t y tutaj robisz? – zapytałam ją najgrzeczniej, jak tylko umiałam.
Najbardziej denerwowało mnie to, że w ogóle nie uprzedziła mnie przed swoją wizytą. Przygotowałabym się jakoś, zorganizowałabym jej jakiś nocleg, itd.
- Przyjechałam po ciebie na weekend. Będziemy mieć gości, pomyślałam, że ucieszą się na twój widok – odpowiedziała spokojnie, po raz pierwszy kierując wzrok w moją stronę.
Zatkało mnie.
- Zabierasz mnie do Krakowa?! – warknęłam.
Myślałam, że mamy już za sobą wszystkie chwile, w których ona decyduje za mnie, co będę robić. Jak widać pomyliłam się. Dalej miała zamiar układać moje życie po swojemu. Tu nawet nie chodzi o to, że nie chcę jechać do domu na te kilka dni. Zwyczajnie nie znoszę, kiedy planuje coś  za mnie. Koniec. Kropka.
- Proszę, nie krzycz, kochanie – pomasowała dwoma palcami skronie – na parkingu czeka kierowca. Wpakuj jakąś z tych, co leżą na łóżku i zbieraj się.
- Nie mogę jechać. Mam na jutro plany. Szef chce mnie widzieć od rana…
- Tata już z nim rozmawiał – przerwała mi – masz wolny weekend. Powinnaś być nam wdzięczna. A teraz nie dyskutuj. Zbieraj się, dziewczyno. Nie jesteś pępkiem świata – w charakterystyczny dla siebie sposób odgarnęła nieposłuszny kosmyk włosów za ucho i odwracając się na pięcie, ruszyła w stronę drzwi wyjściowych.
Postawienie się jej było możliwe, aczkolwiek bezskuteczne. Zmusiłaby mnie do pojechania do Krakowa, choćby i musiała mnie związać i wrzucić do bagażnika.
Moja matka słynęła z upartości i zdeterminowania w działaniu. Za każdym razem potrafiła tak zmanipulować tatę, że jadł jej z ręki i ustępował w każdej kwestii. Osobiście uważam, że dla świętego spokoju, a nie z miłości.
Zgarnęłam pierwszą lepszą kreację i wrzuciłam ją do walizki, która czekała w przedpokoju.
Moja mama zdążyła się zwinąć. Właściwie to nie łudziłam się ani przez ułamek sekundy, że pomoże mi dotaszczyć wypchaną walizę po schodach aż do auta. To nie w jej stylu.
Za uchwyt ściągnęłam bagaż aż na sam dół. Prawie pod drzwiami stał zaparkowany czarny Mercedes mojego taty. Rzecz jasna bez niego, a z kierowcą. Mężczyzna wysiadł pospiesznie i ułatwił mi walkę z bagażnikiem i ciężką walizą. Wrzucił ją z łatwością, jakby była wypchana puchem. Następnie w mig okrążył auto i otwarł przede mną drzwi.
Podziękowałam mu skinieniem głowy, usadowiwszy się na skurzanym siedzeniu.
- Jedziemy do domu. Jak najszybciej się da – odezwała się moja matka. Przypomniałam sobie, że będziemy musiały jechać jednym autem.
- Tak, proszę pani – odpowiedział.
Mama przysunęła się do mnie. Poczułam skórzaną rękawiczkę przesuwającą się po moim policzku.
- Rozchmurz się – szepnęła. – Zobaczysz, że nie będzie tak źle. Tata bardzo się cieszy, że przyjedziesz – wyczułam w jej głosie, że się uśmiecha. Po chwili dodała – ja też się cieszę, Suzi.

Do Krakowa dotarłyśmy w środku nocy.
Byłam tak wykończona, że nie miałam siły na przywitanie taty. Słyszałam, jak moje ukochane łóżeczko mnie wzywa. Marzyłam tylko o świeżej pościeli, miękkiej poduszce i ciepłej kołderce. Natychmiast rozebrałam się i wskoczyłam w sam T-shirt i figi. Bez prysznica rzuciłam się na łóżko. Zasnęłam po kilku minutach.
Z samego rana obudził mnie gwar dochodzący zza drzwi mojego pokoju. Na marne zdało się zakładanie na głowę jaśka, zakrywanie się po uszy kołdrą czy wiercenie z boku na bok. Zrezygnowana postanowiłam chociaż poleżeć paręnaście minut. Gdyby moja mama wyczuła, że już nie śpię, nie dałaby mi „gnić w łóżku do południa”. Ułożyłam się na wznak z podkurczonymi nogami.
Ni stąd ni z owąd przed oczami stanął mi obraz Zbyszka. Ten chłopak nawiedzał moje myśli bez ustanku. Kiedy tylko miałam chwilę, żeby nie myśleć o niczym konkretnym, bum, pojawiał się on. Dwoje pięknych oczu, o kolorze zmieniającym się jak w kalejdoskopie, jeden nos i te cholerne usta, tak miękkie, tak słodkie, tak namiętne, tak niedostępne. Za każdym razem uśmiechał się, tym uśmiechem, który widziałam tylko jeden raz. Jeden raz wystarczył, aby wyryć się w mojej pamięci na zawsze.
Pukanie wyrwało mnie z marzeń. Drzwi powolutku otworzyły się i do pokoju wkroczył mój tato. Usiadł na łóżku i uśmiechnął się. Odpowiedziałam mu tym samym. W mgnieniu oka poderwałam się i rzuciłam na jego szyję. Oplotłam ją ramionami, a on objął mnie i mocno przytulił. Czułam jego dłonie na swoich plecach, głaszczące mnie z ojcowską czułością.
- Tęskniłam, tato – wymamrotałam, z ustami przyciśniętymi do koszuli opinającej się na jego barku. Tata nawet w domu chodził elegancko ubrany. Podkreślał, że niewiadomo, kto może nas niespodzianie odwiedzić, a kiedy są goście, trzeba wyglądać przyzwoicie
- Widzieliśmy się niedawno, Stokrotko – odparł spokojnie. – Twoja radość byłaby uzasadniona, gdybym nie bywał w Rzeszowie średnio raz na dwa tygodnie.
Tata jest v-ce prezesem głównego sponsora rzeszowskiego klubu. Zajmuje się oddziałem w Krakowie. Prezes, przyjaciel mojego taty, pozwolił mu na to ze względu na moja mamę i na mnie. Szczególnie na mamę. Za nic nie chciała się przeprowadzić.
- Niech tata nie psuje tej chwili – zaśmiałam się, mocniej go obejmując.
- Niestety muszę. Mama wysłała mnie, żebyś się ubrała i zeszła na śniadanie – odsuwając się, pocałował mnie w czoło. – Nie pozwól na siebie czekać, to niegrzeczne.
- Dobrze.
Między mną, a moim tatą chyba już na zawsze pozostaną stosunki, jakbym była małą dziewczynką. Mimo, że jestem już dorosła, nie mam zamiaru tego zmieniać. Kocham go, takiego jaki jest dla mnie. Takie podejście sprawia mu radość, a kiedy on jest szczęśliwy, ja też jestem.
Wyskoczyłam z łóżka i pognałam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, ogarnęłam się po nocy. Brak minimum 7 godzin snu zostawił po sobie ślady w postaci worków pod oczami. Nie mogłam tak pokazać się przy śniadaniu. Nałożyłam szybki make up. Parę pociągnięć maskarą, lekki róż na policzki – od razu lepiej.
Wróciłam do pokoju.
Nawet nie wiem, kiedy i kto wtaszczył moją walizkę do mojego pokoju. Mama była ostatnią opcją tuż przed naszym psem, więc z pewnością był to tato.
Przewróciłam ją od góry do dołu. Wreszcie wybrałam długi, szeroki, siwy sweter i jeansowe rurki. Pod łóżkiem znalazłam swoje kapciusie z głową słodkiego niedźwiadka. Postanowiłam, że muszę je zabrać ze sobą do Rzeszowa.
Tak ubrana zeszłam z piętra naszego domu, gdzie znajdowały się sypialnie, łazienki i gabinet taty, na parter. Zajrzałam do kuchni. Moja mama zanosiła koszyczek z pieczywem przez przejście łączące kuchnię z jadalnią na stół. Zdziwiłam się słysząc trzy różne głosy nienależące do żadnego z moich rodziców. Co więcej, wszyscy mówili po włosku.
Moi rodzice poznali się w Italii. Tam wychowała się moja mama. Razem z dziadkami wyjechała do Włoch mając  4 lata. Tata spotkał mamę na kursie w Rzymie. Zakochali się w sobie i to właśnie on sprowadził ją z powrotem do Polski. Potem urodziłam się ja. Chciałam czy nie, musiałam nauczyć się włoskiego. Od kiedy tylko pamiętam rodzice w każde wakacje zabierali mnie tam. Z dziadkami dogadywałam się po polsku, ale z resztą musiałam rozmawiać po włosku. Poza tym, będąc w Polsce mama wysyłała mnie do szkoły językowej.
Przeszłam przez to samo przejście, w którym zniknęła moja mama.
Zamurowało mnie. W naszej jadalni siedzieli ludzie, których nie widziałam od dobrych trzech lat. No może dwóch…
Mara i Ljubo Travica jedli śniadanie przy stole w naszej jadalni. On naprzeciwko mojego taty na końcu stołu, ona po jego prawej stronie. Obok usiadła moja mama.
Tata zauważył mnie pierwszy. Za jego wzrokiem podążyła pani Travica.
- Suzi, kochana – podniosła się natychmiast. Ruszyła w moją stronę z szerokim uśmiechem. Otuliła mnie swoimi ramionami, a kiedy już wypuściła mnie z uścisku, zlustrowała moje ciało wzrokiem od góry do dołu. – Wyładniałaś. Prawda, Drago?
Tuż przy panu Travicy, naprzeciwko swojej matki usadowił się Dragan. Wcześniej nie zwróciłam na niego uwagi. Może dlatego, że nigdy nie potrafiliśmy znaleźć wspólnych tematów i nasze rozmowy kończyły się zazwyczaj po „cześć-cześć”.
- Aham – odmruknął Dragan, nie uraczając mnie nawet przelotnym spojrzeniem. Szczerze mówiąc, nie wyrządził mi tym żadnej przykrości.
Jedyne niezajęte przez nikogo miejsce było obok Dragana. Z ledwie widocznym grymasem niezadowolenia malującym mi się na twarzy, usiadłam przy stole.
- Smacznego – rzucił Dragan, wydawać by się mogło, że do samego siebie.

Moi rodzice i nasi goście zbierali się do wyjścia. Nie miałam najmniejszej ochoty ruszać się ze swojego pokoju. Zatęskniłam za swoim wygodnym łóżeczkiem i postanowiłam nadrobić stracony czas właśnie teraz.
Wybrałam numer Piotra. Przecież umówiłam się z nim na obiad w Rzeszowie.
Odebrał po trzech sygnałach.
- Stęskniłaś się? – przywitał mnie siatkarz.
Nie musiał robić, mówić niczego śmiesznego, a i tak wywoływał u mnie uśmiech od ucha do ucha.
- Jak cholera! Nie mów, że nie wiedziałeś… - odparłam. – Ale dzwonię w innej sprawie – nie przerwał mi, więc kontynuowałam – musimy przełożyć nasze spotkanie. Jestem w Krakowie. U rodziców. Ściągnięta wbrew własnej woli.
- I dlatego chcesz odwołać obiad ze mną? – zaśmiał się z niezrozumiałego dla mnie powodu. – Powiedz mi, gdzie lubisz jeść, kiedy jesteś w Krakowie?
Zastanowiłam się przez chwilę, domyślając się co knuje. Zniecierpliwiony Piotr odpowiedział za mnie.
- Zjemy w Macu – oznajmił mi – zaraz się zapakuję i wyruszam. Czekaj na mnie. Ale gdzie.. dobra, wiem! Zadzwonię do ciebie i spotkamy się przy Sukiennicach. Pasuje ci?
- Zuza! – zawołała moja mama, zaglądając do mojego pokoju. – Wyjeżdżamy, ubieraj się.
Odsunęłam telefon od ucha i przycisnęłam go do piersi.
- Nie jadę, będę miała gości.
- Kogo? – natychmiast wparowała do mojego pokoju.
Przewróciłam oczami. Gdyby moja mama wyczuła choćby odrobinę drżenia w moim głosie, kiedy wspomnę o Piotrku, zasypałaby mnie morzem pytań. Zebrałam się w sobie i odpowiedziałam:
- Piotrek – zanim zdążyła wyobrazić sobie niewiadomo co, dodałam – ale to tylko znajomy.
- Halo? – usłyszałam wołanie dobiegające ze słuchawki.
Wskazałam palcem na telefon i z wielkim smutkiem pokazałam mamie, że nie mogę z nią teraz rozmawiać. Ona jednak nie wyszła. Uważnie przysłuchiwała się dalszej części naszej rozmowy.
- Żyjesz tam? – Piotr darł się, w momencie gdy przyłożyłam głośnik do ucha.
- Tak, cholera, żyję! – wrzasnęłam, uśmiechając się pod nosem i kątem oka spoglądając na mamę. – O której będziesz?
- Postaram się jak najszybciej. Jak będę się zbliżał, dam ci znać. Tylko nie jedz beze mnie! – zaśmiał się do słuchawki.
- Obiecuję, że nic nie zjem. Do zobaczenia. Jedź ostrożnie – po tych słowach rozłączyłam się.
Moja mama siedziała na moim łóżku, wpatrując się we mnie i oczekując pełnego sprawozdania na temat Piotrka – jak się poznaliśmy, czym się zajmuje, ile ma lat, w jakim kolorze nosi bokserki – zanim zadała jakiekolwiek durne pytanie, uprzedziłam ją krótkim i jednoznacznym.
- Nie, zapomnij! – odeszłam i otwarłam szafę.
- Jestem twoją matką i mam prawo wiedzieć, kto cię odwiedza – rzekła pretensjonalnie.
- Jestem dorosła, zresztą twoi goście czekają – mruknęłam, przeglądając zawartość szafy.
Oparła dłonie na biodrach i zlustrowała mnie od góry do dołu.
- Ubieraj się i jedziesz z nami. Pojedziesz z Draganem, żeby nigdzie się nie zgubił. Wszyscy nie zmieścimy się do jednego auta – nie czekając na odpowiedź, ruszyła ku drzwiom.
- Nie! – wrzasnęłam – nigdzie z nim nie jadę, znaczy z wami!
- Ależ jedziesz – była całkiem spokojna, wiedząc, że tak czy inaczej postawi na swoim – to także twoi goście. Nie dyskutuj. Zachowujesz się jak 12-latka, a przecież jesteś d o r o s ł  a – ucięła rozmowę, wychodząc z pokoju.
Byłam bliska eksplozji.

Zniechęcona siedziałam w aucie ojca.
Dragan prowadził szybko i pewnie. Z gracją pokonywał każdy zakręt.
Za wiele nie rozmawialiśmy. Doskonale wiedział, jak jechać na Starówkę i ani przez chwilę nie potrzebował mojej pomocy.
- Twoja mama powiedziała…
- Nie obchodzi mnie, co powiedziała moja mama – przerwałam mu, odwarkując.
Zamilkł. Zacisnął obie dłonie na kierownicy.
- Przepraszam – powiedziałam po chwili – po prostu miałam z nią spięcie i…
- Nie musisz się tłumaczyć – tym razem on nie pozwolił mi skończyć.
W tym samym momencie zadzwonił telefon.
Piotrek! – pomyślałam.
- Tak? – odebrałam pełna nadziei, że ten dzień może być lepszy, niż jest obecnie.
- Za 20 minut, jak dobrze pójdzie, będę na miejscu – ledwo go słyszałam. W aucie panował ogromny hałas. Głośna muzyka, rozmowy. – A ty gdzie jesteś?
- Jadę ze znajomym – bardzo dalekim, ale to dopowiedziałam sobie w głowie – i za kilka minut zaparkujemy, potem pieszo z jakieś 5 minut jeszcze i będę na miejscu.
- Jakim znajomym? – wyczułam nutę zazdrości w jego tonie.
- Syn przyjaciół rodziców.
Milczenie.
- Ale nie martw się, spławię go – szepnęłam konfidencjonalnie.
- Do zobaczenia – mruknął niewesoło Piotr.
Genialnie! Jeszcze tego mi do szczęścia brakowało.
Westchnęłam z frustracją, co zwróciło uwagę Dragana.
- Co jest? – zapytał, patrząc na mnie kątem oka.
- Kolega dzwonił – odpowiedziałam – spóźni się na spotkanie – skłamałam na poczekaniu.
Uniósł brwi.
- Umówiłaś się z kimś? Myślałem, że pójdziesz z nami… - czyżby był nieco zawiedziony?
Dalszą drogę przebyliśmy milcząc. Coś dziwnego sprawiało, że czułam się spokojna i bezpieczna, kiedy Dragan prowadził. Emanował pewnością siebie, co w tej chwili działało na jego korzyść.
Wysiedliśmy.
Szłam przodem, Dragan około dwa metry za mną. Nie dziwiło mnie, że przechodni zwracali na niego uwagę. Był bardzo wysoki. Aczkolwiek, damska część mijających nas ludzi wręcz pożerała go wzrokiem. Prawie jak moja matka.
Nasi rodzice czekali na nas pod pomnikiem Mickiewicza. Chociaż w tej chwili była to sprawa drugorzędna. Nigdzie nie widziałam Piotra. Nie grzeszę wzrostem, jednak tak wielki facet jak on powinien rzucić mi się w oczy przy pierwszej lepszej okazji.
W kieszeni płaszcza poczułam wibracje.
Pospiesznie wyciągnęłam telefon i przysunęłam go do ucha.
- Gdzie jesteś? – usłyszałam.
- Mickiewicz… - odparłam, rozglądając się dookoła siebie.
- Widzę go, ale ciebie nie.
W tej chwili moim oczom ukazał się widok łamiący mi serce na miliard kawałków.
Zbyszek i ona.
 Nawet nie wiem, w którym momencie się zatrzymałam. Dragan nie zdążył zareagować. Wpadł na mnie, wytrącając mi telefon z dłoni. Na szczęście, mi nie pozwolił upaść. Jego dłonie chwyciły mnie w pasie. Gdyby nie to, pewnie znalazłabym się obok roztrzaskanego Samsunga. Co smutniejsze, wcale nie z powodu popchnięcia.
- Żyjesz? – usłyszałam ciepły głos przy swoim uchu.
- Tak – wewnatrz czułam, że jednak nie.

Nasz obiad zamienił się w grupowe spotkanie dawnego trenera ze swoimi zawodnikami. Krzysiek, Olieg, Ljubo i mój ojciec pochłonięci byli rozmową o Resovii, moja matka i mama Dragana wymieniały się konfidencjonalnymi uśmiechami, obserwując wszystkich naokoło w kawiarni, Zbyszek zlizywał śmietanę z palca swojej dziewczyny czy czymkolwiek ona była, Piotrek, Dragan i ja umieraliśmy z nudów. Żeby było weselej, siedziałam miedzy mamą i tatą, a naprzeciwko siebie miałam Zbyszka.
Nie mogłam już tego znieść. Podniosłam się ze swojego miejsca i postanowiłam wymknąć się niezauważenie. Mama tylko pogroziła mi spojrzeniem z serii „pogadamy w domu”, po czym wróciła do rozmowy.
Na zewnątrz panował chłód. Owinęłam szyję grubym kaszmirowym szalem. Kiedyś należał do mojej mamy, ale udało mi się ją przekonać, że ten odcień szarości lepiej pasuje do moich oczu.
Tuż za mną otworzyły się drzwi, a w nich pojawił się Dragan. Przeszywał mnie spojrzeniem swoich ciepłych, brązowych oczu.
- Wszystko w porządku? – zapytał z wyczuwalną troską.
Metamorfoza od rana, pomyślałam.
- Tak. Chociaż w zasadzie to nie.
- Nie? – moja odpowiedź wyraźnie go zaciekawiła. Zaczął szukać czegoś w kieszeni. Zauważyłam, że w dłoni trzymał paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyciągnął jednego, po czym odpalił.
- Miałam na dziś inne plany, a muszę siedzieć tu i… - patrzeć jak ona się do niego klei, dopowiedziałam sobie w myślach.
- Nie musisz – wypuścił z ust obłok dymu.
Moim oczom ukazały się dobrze znane mi kluczyki auta ojca.
- Mogę ci je dać – odparł Dragan, widząc, że przyglądam się jego dłoni – jeśli zabierzesz mnie ze sobą.
Już, już miałam wyrywać klucze z jego ręki, kiedy doszła do mnie druga część zdania. Kuszące było urwanie się stąd, ale żeby z Draganem?
- Jaka jest twoja odpowiedź? – uśmiechnął się tryumfalnie.
- Ja prowadzę – mruknęłam cicho, nie chcąc sama siebie usłyszeć.

- Rozstaliśmy się rok temu – szepnął, mieszając łyżeczką w kubeczku McFlurry’ów. – Wiesz, po ośmiu latach doszliśmy do wniosku, że to nie to. Ja robiłem swoje, wyjeżdżałem na kadrę, poświęcałem się treningom, a ona tego nie rozumiała. Myślałem, że to ta jedyna.
Nie spodziewałem się, że rozmowa z Draganem zejdzie na taki tor. Jednak specjalnie nie chciałam go zmieniać. Dawno z nikim tak dobrze mi się nie gadało. Po prostu.
- Tak bywa… - odpowiedziałam najgłupiej, jak tylko mogłam.
- Potem dowiedziałem się, że kilka miesięcy przed zerwaniem poznała swojego obecnego faceta. Słyszałem, że nieźle myszy harcowały, kiedy kota nie było w domu – widziałam, ile wysiłku kosztował go ten uśmiech.
Pociągnęłam łyk coli przez słomkę.
- Jest wiele dziewczyn, które chciałyby być z tobą, jestem pewna – aby uwiarygodnić swoje zdanie, uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.
- Fanki?
- Między innymi.
- Fanki to fanki. Większość z nich jest w wieku od 13 do 17 lat – zaśmiał się Dragan.
- Zobaczysz, że kiedyś będziesz marzył o takiej młodej żonie!
Roześmiał się jeszcze głośniej. Dostrzegłam, że bardzo ładnie się uśmiecha.
- A ty – popatrzył na mnie przenikliwie – masz kogoś?
Gdybyś wiedział, jakie to skomplikowane, pomyślałam. Pokręciłam przecząco głową.
- Nowakowski? – drążył Dragan.
- Nie. Bardzo dobry kolega.
- To tylko seks? – roześmiał się.
Zakrztusiłam się.
- Co?!
Uniósł w geście niewinności ręce w górę. Dobrze się bawił moim kosztem, o tak.
- Dobra, dobra. A Bartman? – zdawał się mówić poważnie.
- Mówiłam już, że nie.
- Widziałem, jak na niego patrzysz – wypalił Dragan, żeby zaraz ugryźć się w język.
Poczułam, że moja twarz oblewa rumieniec. Musiał to dostrzec, bo natychmiast zmienił temat.
- Wiedziałaś, że… - nie skończył. Przerwał mu telefon.

Wróciliśmy do domu, jak najszybciej się dało. Dragan prowadził samochód, ja nie byłam w stanie. Ręce mi się trzęsły, łzy zalewały oczy i policzki. Wszystko mnie bolało.
Wpadłam do domu.
W salonie zastałam rodziców moich i Dragana. Mama siedziała wtulona w ramię pani Travicy. Ojciec nerwowo spacerował po pomieszczeniu z telefonem przy uchu.
- Mamo… - wyczułam drganie swojego głosu.
Pani Travica puściła moją mamę. Podbiegłam do niej i przytuliłam ją tak mocno, że aż zabrakło mi tchu.
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptałam, całując jej wilgotny policzek.
Pan Travica najwyraźniej tłumaczył Draganowi, że moi dziadkowie mieli wypadek. Nie wiedzieliśmy, w jakim są stanie i co się dokładnie stało. Ta niewiedza była jeszcze gorsza, od najgorszych informacji.
- Aniu… - tata stanął przy nas – rozmawiałem z Marco. Pojechał do szpitala. Nie jest w stanie wiele powiedzieć, jak na razie. Porozmawia z lekarzami w cztery oczy. Kochanie, są w ciężkim stanie, ale żyją. Słyszysz?
Puściłam mamę. Ojciec natychmiast złapał ją w ramiona i starał się ją uspokoić. Na marne.

Zużyłam całe opakowanie chusteczek. Twarz miałam opuchniętą, czerwoną i rozpaloną. Ale byłam pewna swoich decyzji. Miałem mnóstwo czasu na przemyślanie ich. Czasem trzeba się poświęcić dla dobra innych. To był właśnie ten moment.
Zebrałam się na odwagę. Wcisnęłam przycisk połączenia.
3 sygnały.
- Tak słucham?
- Wyjeżdżam – powiedziałam rzeczowym tonem.
Milczenie.
- Jutro rano wylatuję do Włoch. Wiem, że wiesz o moich dziadkach. Proszę, pożegnaj ode mnie chłopaków…
- Wrócisz? – odezwał się niepewny głos.
- Nie wiem. Ojciec załatwi sprawę z pracą, możliwe, że sprzedamy mieszkanie w Rzeszowie.
Jeśli nie teraz, to nigdy. Zbierz się w garść, dziewczyno.
- Ale dzwonię w innym celu. Chciałam ci powiedzieć, żebyś zapomniał o mnie. Proszę, daj mi spokój. Nie dzwoń, nie pisz ,nie pytaj o mnie. Chcę cię nie pamiętać. Nie chcę cierpieć... – przełknęłam ślinę. - Żegnaj, Zbyszku.

Rozłączyłam się, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Zanim usłyszał mój płacz.


***

Witajcie!
To nie koniec, to dopiero początek. Wracam z nowym wątkiem już niedługo! 
Trzymajcie się.

czwartek, 14 lutego 2013

Rozdział Szósty



W to wtorkowe popołudnie cała redakcja sportowa wrzała. Już dzisiaj „rewanż za finał Plusligi” – Resovia vs. Skra.
Nie słyszało się o niczym innym. Resovia tu, Resovia tam.
Jednak mi nie było do śmiechu. Nie przyznawałam się, ale po cichu liczyłam, że Przemek jednak zmieni zdanie i pozwoli mi relacjonować ten mecz. Jednak rano zapadła ostateczna decyzja. Bardziej doświadczony komentator zajął moje miejsce.
Nie, żebym się załamywała, ale nie miałam robić tu za nędznego fotoreportera, bo właśnie takim fotoreporterem byłam. Jednorazowo. Mam nadzieję.
Niby umiem robić zdjęcia, ale nigdy nie zajmowałam się tym zawodowo. Powiedziałam o tym Lewickiemu, jednak on dalej obstawał przy swoim. Co więcej, miałam się cieszyć, że w ogóle dał mi jakieś zadanie. Też mi radość.
Nie było sensu dalej się spierać. Aby uchwycić rozgrzewkę pojawiłam się na hali już 1,5h wcześniej. Musiałam oswoić się z nieswoim sprzętem, rozkminić go i te sprawy. Niestety nie było ze mną nikogo, kto pomógłby mi w ewentualnych problemach z aparatem. Nawet Laura nie mogła wyrwać się na mecz.
Kiedy Resoviacy opuścili szatnię trybuny były niemalże puste. Jednak po niespełna kilkunastu minutach zaroiło się od kibiców, tak jakby dokładnie wiedzieli, kiedy chłopacy wychodzą na rozgrzewkę. Niesamowite.
Zaczęłam pstrykanie zdjęć. Pierwsze były naprawdę nieudane. Poruszone, bez ostrości, ale z biegiem czasu byłam z nich coraz bardziej zadowolona. Wyglądały dobrze, jak na wykonane przeze mnie. W niewielkim ekraniku Canona wydawały się prawie profesjonalne. Prawie robi wielką różnice. No ale, co ja się będę przejmować? Szef mi kazał, więc nawet jeśli nie wyjdą to jego wina. Fotografia nie jest moją specjalnością.
Kiedy właśnie miałam zrobić zdjęcie rozciągającemu się przy słupku sędziowskim zawodnikowi Skry, ktoś szarpnął mnie za ramię. Obok mnie stał Kamil – jeden z naszych dźwiękowców.
- Zuza, musisz zastąpić pana Jacka. Nie może mówić! – był wyraźnie zdenerwowany.
- Rano wszystko było w porządku – starałam się być spokojna, jednak poczułam jak dłonie zachodzą mi wilgocią.
- Nie wiem, co jest. Jego żona zadzwoniła do szefa. Był wściekły. Opierdolił mnie za nic, rozumiesz? I kazał powiedzieć, że masz się tym zająć – wypowiedział wszystko na bezdechu. Zaciągnął się powietrzem dopiero po skończeniu.
- Ja? – wskazałam palcem na siebie. – Przecież… - nie dał mi skończyć.
Pociągnął mnie za rękę.
- Jeśli chcesz uratować mnie i siebie to lepiej nie gadaj za wiele. Wchodzisz za kilkanaście minut.
Zaprowadził mnie na zupełnie inne miejsce. Tym razem nie siedziałam za bandami obok boiska, ale za boiskiem, tak, że widziałam tylko plecy chłopaków.
Genialne miejsce, naprawdę… - pomyślałam. Nie byłam przygotowana, mój głos, moje gardło. Musiałam sama zrobić sobie szybką rozgrzewkę strun głosowych. Kiedy zakładałam słuchawki, zauważyłam siedzącego dokładnie naprzeciw mnie po drugiej stronie boiska Piotrka. Przyglądał mi się i… uśmiechał się tak słodko, jak zawsze. Uniosłam delikatnie rękę i pokiwałam do niego, a on odkiwał.
Musiałam niestety wrócić do obowiązków. Podłączyłam wszystkie kabelki. Spodziewałam się, że coś pokręcę i rzeczywiście tak się stało. Z pomocą przybył Kamil, który powkładał wtyczki do odpowiednich gniazdek. Kto by pomyślał, że trzeba je było dopasować kolorami…
Tuż przed rozpoczęciem meczu, kiedy przygotowywałam nie swojego laptopa do pracy na kącie mojego stolika przysiadł Piotr. Przed nosem postawił mi kubek herbaty z cytryną.
- Nie wiedziałem, czy ci posłodzić, więc… - w tym momencie wyciągnął z kieszeni dwa paluszki cukru – przyniosłem ci je tutaj.
- Ojej… strasznie ci dziękuję! – odparłam z szerokim uśmiechem przyklejonym do ust.
- Nie ma sprawy – kiedy się uśmiechnął, dwa dołeczki w jego policzkach ukazały się moim oczom.
Nie mogłam się powstrzymać i palcem dźgnęłam jedno z wgłębień w jego policzkach, ciesząc się jak dziecko. Piotrek spojrzał na mnie z miną komunikującą „ty też?”.
- Gdybym miała takie... – westchnęłam rozmarzona.
- Wciąż byłabyś piękna… - szepnął Piotrek, wbijając wzrok w swoje ręce, które splecione zwisały mu między nogami.
Spojrzałam na niego. Czułam, że moje policzki zaczynają robić się różowe. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Jedyne, co przychodziło mi na myśl to „dziękuję”, ale wydawało mi się, że to dosyć dziwna odpowiedź w tej sytuacji, więc w ogóle się nie odezwałam, tylko uśmiechnęłam delikatnie.
- Zaraz się zacznie… - Piotrek stanął na równe nogi. – To do zobaczenia po meczu? – spoglądał na mnie w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Tak – pokiwałam głową – raczej tak.
Tym razem on nie dodał już nic. I odszedł. I znalazł się po drugiej stronie. I wciąż czułam na sobie jego wzrok.

Resovia wysoko przegrywała  w trzecim secie.
Na parkiecie iskrzyło. Szczególnie jeden z chłopaków impulsywnie reagował na wydarzenia na boisku. Zbyszek to typ człowieka, który nie lubi przegrywać. Pomimo wysokiej przewagi bełchatowian on walczył o każdą piłkę do końca. Denerwował się na siebie, kiedy był blokowany, kiedy podbił piłkę nie tak, jak powinien. Rzucał przekleństwami na prawo i lewo.
Właśnie przyszedł czas na przerwę w nadawaniu transmisji, na rzecz chwili muzyki. Do tej pory nie miałam nawet minutki, żeby napić się choć łyczek Piotrusiowej herbaty. Dosłodziłam ją i upiłam odrobinę. Była już zimna, ale i tak smaczna.
Chciałam spojrzeć na Piotra, ale w tej samej chwili zobaczyłam pędzącego prosto na mnie Bartmana. Zanim zdążyłam zareagować, siedział na moim stoliku.
Wywrócił kubek. Jego zawartość wylała się na laptopa i na mnie.
- Szlag! – wrzasnęłam, z wściekłością patrząc na siatkarza. Nie rozejrzał się gdzie biegnie, po prostu biegł.
- Kurwa, można było to usunąć! Pierdolę! – zsunął się z blatu za bandy reklamowe. Wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Mężczyzna zdębiał. Wydawał się zaskoczony, że to właśnie mnie stratował. – Żyjesz..? – wydusił z siebie. Co mnie zdziwiło, nie wyczułam żadnej złośliwości w jego głosie.
- Tak, w porządku – odparłam. Właściwie to nie było w porządku, ale to nie był właściwy moment, żeby się na niego rozedrzeć. – Powodzenia – uśmiechnęłam się niezręcznie.
W odpowiedzi Zbyszek uśmiechnął się i puścił do mnie oczko. Natychmiast się odwrócił i potruchtał do kolegów.
Dałam znać Kamilowi, żeby przez najbliższe kilka minut przekazywał redakcji wynik, a ja wrócę na antenę w czwartym secie jak dobrze pójdzie.
Z torby wyciągnęłam chusteczki higieniczne. Powycierałam jak mogłam najlepiej swoje ubranie.  Nie odważyłam się jednak dotykać laptopa. Wydawał dziwne dźwięki, iskrzył się i do tego cały się lepił. Po raz pierwszy naprawdę cieszyłam się, że to nie był mój sprzęt.

Resovia zwyciężyła. Radości na Podpromiu nie było końca. Nie ukrywam, ja też bardzo się cieszyłam.
Po meczu przyszedł do mnie Piotrek.
- Żyjesz? – posłał mi kuksańca w żebro, uśmiechając się głupkowato.
- Stoję na nogach? Stoję. Oddycham? Oddycham. Serce mi bije? – trochę za mocno niż powinno – Bije.
Cichy tylko się zaśmiał.
- Zbychu pewnie będzie chciał cię przeprosić. – Szepnął Piotr dziwnym tonem,  którego nie potrafiłam rozszyfrować.
- Wiesz… - zaczęłam – my raczej nie żyjemy w dobrych relacjach. – W zasadzie nie wiedziałam, w jakich relacjach żyjemy. Czy żyjemy w jakichkolwiek relacjach. Właściwie nie rozmawialiśmy, nie znaliśmy się. -  Takie rzeczy się zdarzają. Przecież nie mam się o co gniewać.
Miałam trochę czasu, żeby przemyśleć co ewentualnie mu powiem. Nie widziałam sensu wkurzać się, że walczył o piłkę. Każdy by tak zrobił. Ja pewnie też. No a po drugie nie ucierpiałam, ani ja, ani żadna z moich rzeczy… znacząco.
- Cieszę się, że się nie gniewasz.
Usłyszałam za plecami. Odwróciłam się jak oparzona i uniosłam wzrok w górę. Zbyszek stał za nami ze wzrokiem wbitym we mnie.
- Ymm… Gratulacje. To był dobry mecz – wysiliłam się na szeroki uśmiech.
- Dzięki. – Zacisnął rękę na karku i dodał po chwili. – Sorry za to… co powiedziałem. No i, że…
- Nie ma sprawy – wcięłam się mu. – Ciuchy się wypiorą, a laptop nie był mój. – Oświadczyłam z nutką ulgi w głosie.
- Widzimy się dzisiaj? – odezwał się Piotrek, jak zorientowałam się po chwili nie do mnie, ale do Zbyszka.
- Stary, mnie nie musisz pytać – pierwszy raz widziałam, jak Zbyszek szczerze się uśmiecha. Miał bardzo ładny uśmiech, który łagodził jego twardą osobowość. – Przyjdziesz? – spojrzał na mnie, wyrywając mnie z zamyślenia.
Piotrek też na mnie zerkał, czułam jego wzrok na sobie.
- Chyba nie jestem w temacie… - poczułam, że się czerwienię.
- Spotykamy się po meczach – powiedział spokojnie Piotr.
- Dzisiaj u Pita – dorzucił Zibi. – Czuj się zaproszona.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Postaram się wpaść – zwróciłam się do Piotrka – ale nie obiecuję.
- Przyjadę po ciebie – odparł radośnie.

Piotrek otworzył przede mną drzwi swojego mieszkania. Ze środka dobiegały do mnie odgłosy rozmów, śmiechów i muzyki. Słyszałam także znajomy głos Zbyszka. Śpiewał coś. Prawdopodobnie to z niego goście mieli taki ubaw. Nic dziwnego.
- Zbychu zdążył się rozgościć – poinformował mnie Piotrek, ściągając z moich ramion lekki płaszcz. – Zostawiłem mu klucz, żeby wpuścił resztę. Nie chciałabym, żeby czekali pod drzwiami. Drzwi mogłyby ucierpieć – mimo, że nie widziałam jego twarzy, poczułam, że się uśmiecha.
Nie miałam pojęcia, co na siebie włożyć. Nie chciałam wyglądać zbyt elegancko, ale ubrać dres także nie wypadało. Wskoczyłam w czarną mini spódniczkę oraz bluzkę na ramiączkach w kolorze brudnego różu. Na nogi wsunęłam pasujące do wszystkiego czarne szpilki.
Piotrek wyciągnął w moim kierunku prawą dłoń. Uśmiechnęłam się do niego, wsuwając swoje palce między jego. Odwzajemnił mój uśmiech, prowadząc mnie do swoich gości.
Same znajome twarze, które zdawały się nie zwracać na nas uwagi. Od razu poznałam Krzysia, kręcącego się koło swojej żony, rzecz jasna Zbyszka siedzącego na kanapie z rozłożonymi na oparciu ramionami. Obok niego siedział Aleh Akhrem i jak wynikało z moich przypuszczeń jego żona. Na uboczu usiadł Grzesiek Kosok, częstowany literatką z bliżej nie określoną cieczą w środku przez Paula Lotmana.
- Ludzie! – odezwał się Piotr, starając się przekrzyczeć tłum. Spojrzenia wszystkich skierowały się na nas. – Oto Zuzanna, moja – rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie – koleżanka.
- Mhm, no, na pewno – parsknął Krzysiek, za co Zbyszek spiorunował go wzrokiem.
- Cześć – niepewnie uniosłam dłoń w górę, witając się z wszystkimi zebranymi – miło mi was poznać.
- I wzajemnie – odezwała się kobieta obok Aleha, która przez cały czas uśmiechała się przyjaźnie. – Mów mi Natalia – jako pierwsza podniosła się z sofy i wyciągnęła do mnie prawą dłoń. Uścisnęłam ją natychmiast.
- Zuza – odrzekłam – tak wolę. Zuzanna to takie oficjalne.
Po chwili wszyscy poszli w jej ślady. Wszyscy poza Igłą i Zbyszkiem naturalnie. Była to jedna z najmilszych chwil spędzonych w Rzeszowie od mojego przyjazdu. Resoviacy wydawali się tacy pogodni i otwarci. Bałam się cholernie dzisiejszego spotkania. Różnie mogli zareagować na moją obecność. Cały stres spłynął po mnie jak po kaczce.
Natalia nakazała mi usiąść obok siebie, co było równoznaczne z siadaniem obok Zbyszka. No trudno. Paul natychmiast podszedł do mnie z kieliszkiem.
- Wino, wódka? – patrzył na mnie, oczekując odpowiedzi.
Od czasu moich problemów licealnych  z samodyscypliną, alkoholem i paru innymi rzeczami, unikałam okazji do picia. Głównie ze strachu, że znów stracę nad sobą kontrolę. Nie byłam uzależniona, jednak kiedy już piłam, nie znałam umiaru. Nie chciałam ponownie przez to przechodzić, ale czy jeden niewinny kieliszek, jedna lampka może sprawić, że ponownie się zatracę?
- Wino… - odparłam niepewnie.
W podskokach podszedł do barku Piotra. Otworzył butelkę białego Martini i wypełnił nim lampkę. Chwilę później trzymał ją tuż przede mną.
- Przydałby się toast – odezwał się Zbyszek – Piter, gdzie cię wcięło? – ryknął nad moim uchem, aż podskoczyłam.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zniknął. Kręcił się po kuchni, jak rasowa pani domu.
- Lecę, lecę – wpadł do nas, chwytając w biegu kieliszek. Wtedy zauważyłam, że tylko ja piłam wino. – Za co pijemy?
- Za zwycięstwo! – zgodnym chórem odpowiedzieli Aleh i Krzysiek.

Ostatni goście wychodzili.
Na sofie wciąż tkwił Zbyszek. Piotrek żegnał Paula i Grzesia. Ja natomiast siedziałam na fotelu. Czekałam na taksówkę, która nie zjawiała się od dobrej godziny.
- Jesteś jedną z nas – szepnął Zbyszek ze wzrokiem utkwionym na mojej twarzy.
- Wiem, że cię to nie cieszy – odparłam, starając się zabrzmieć jak najuprzejmiej.
Upił łyk soku, przetrawiając moje słowa.
- Ty to powiedziałaś – wskazał na mnie palcem – nie ja.
- Od dawna zachowujesz się jakbym ci przeszkadzała – rzuciłam, zanim pomyślałam.
Nie zaprzeczył. Czyli mu przeszkadzałam. Dobrze wiedzieć.
- To jak – Piotrek oparł się o framugę drzwi prowadzących z przedpokoju do salonu – bawimy się do rana?
Nie sądziłam, że taki z niego imprezowicz. Cały wieczór razem z Igłą byli duszami towarzystwa. To na nich opierała się dobra atmosfera tego spotkania. Zazwyczaj spokojny i cichy Piotr miał też inną stronę. Ciekawe, czy to jedyna jego mała tajemnica, którą skrywa przed światem.
- Ja musiałabym się zbierać, kochany – uśmiechnęłam się do niego – tyle, że taksówkarz chyba zasnął – mruknęłam pod nosem.
- Ja cię odwiozę – Zbyszek podniósł się z kanapy, po czym dodał, uprzedzając moje pytanie – nie piłem alkoholu, bądź spokojna.
Dobra, to było dziwne, ale teraz kiedy chciałam wylądować w swoim łóziu, nie miałam ochoty protestować czy rozważać tę propozycje.
- No co wy… jeszcze godzinkę – kusił Piotrek.
Zbyszek podszedł do kolegi i poklepał go po plecach.
- Wystarczająco dużo wypiłeś. Przyjdź jutro na trening, pamiętaj, że skończyło się opierdalanie – jego ton był wyjątkowo wesoły, zważywszy na to, że miał za chwilę być ze mną sam na sam.
- Ha ha – mruknął Piotr. Potem zwrócił się do mnie – spotkamy się jutro na obiedzie?
Objęłam go na pożegnanie, szepcząc.
- Chętnie, ale nie mogę. Wątpię, że Lewicki wypuści mnie jutro przed 18 choćby na minutę.
- O 17 mam drugi trening – westchnął Piotrek, przyciskając mnie do siebie. – No trudno, może pojutrze.
Kiedy mnie puścił, pomógł mi założyć płaszcz. Pokiwałam mu na pożegnanie i przesłałam buziaka, a następnie wyszłam przez drzwi, które otworzył przede mną Zbyszek. W milczeniu zeszliśmy na dół. Podążyłam za nim na parking, aż do czarnego Mercedesa.
- To twoje? – wskazałam auto kiwnięciem głowy.
- Mhm, wsiadaj – odpowiedział krótko, siadając za kierownicą.
Wsiadłam i zapięłam pas. Zbyszek wyglądał na jednego z tych, którzy znają słowo prędkość, jednak dozwolona nie mieści się w ich słowniku.
Nie pomyliłam się.
Było już dosyć późno. Ulice były puste. Niewiele samochodów jeździło po ulicach Rzeszowa.
- Jedź na…
- Wiem, gdzie mieszkasz – przerwał mi.
- Skąd? – zapytałam ze zdziwieniem.
- Widziałem jak wysiadasz i idziesz na osiedle – odparł, wpatrzony w drogę przed nami.
W mojej głowie kłębiło się z milion myśli, ale byłam zbyt zmęczona, żeby się nimi zajmować. Przemilczałam jego odpowiedź. Nie chciałam zarywać nocy i rozmyślać o nim. Co ja plotę, i tak będę o nim myśleć.
Zaparkował przed moją klatką.
- Dzięki – wymamrotałam pod nosem.
- Nie nienawidzę cię – powiedział z trudem – przepraszam, że… no wiesz. Inaczej nie umiem, po prostu.
- Ale czego nie umiesz? – spojrzałam na niego. Czułam jak dłonie zachodzą mi potem.
- Inaczej cię traktować – odpowiedział półgłosem.
Patrzyłam na niego tak długo, aż nasze spojrzenia się spotkały. W jego oczach zauważyłam coś, co w normalnych okolicznościach kazałoby mi uciekać. Były mroczne i pociągające. Skrywały tajemnicę, która za wszelką cenę chciałam poznać.
Jego dłoń przesunęłam się po moim policzku, aż do podbródka. Delikatnie przyciągnął moją twarz ku swojej. Musnął ustami czubek mojego nosa. Przymknęłam oczy w przypływie niespodziewanej przyjemności. Poczułam jak wciska mi na usta pocałunek, początkowo czuły i delikatny, ale z każdym ułamkiem sekundy był namiętniejszy i drapieżniejszy. Odwzajemniłam pocałunek, otulając jego twarz dłońmi, kciukiem drażniąc jego policzek. Całował mnie tak, że zabrakło mi tchu. Odrywając się od niego, lekko przegryzłam jego dolną wargę.
Popatrzył mi głęboko w oczy i odrzekł ledwie dosłyszalnie:
- Nie zrozumiesz. Nie pytaj.
Uczucie towarzyszące mi w tym momencie można było porównać z zimnym prysznicem. Odsunęłam się gwałtownie i otworzyłam drzwi auta. Wyskoczyłam przez nie. Nie próbował mnie zatrzymywać.
Kiedy otwierałam drzwi wejściowe na klatkę schodową, usłyszałam jak odjeżdża z piskiem opon.
Patrzyłam na tylne światła czarnego mercedesa.
Zostawił mnie tuż po tym jak mnie pocałował.
Miał rację.
Nie rozumiałam.