Wiedziałam, że w końcu będę musiała mu odpowiedzieć.
- Cześć… - rzuciłam słabym, pełnym szoku głosem.
- Zuza... mam rację? – Uśmiechał się do mnie w sposób niezwykle
przyjazny. Po jego twarzy od razu stwierdziłam, choć kompletnie go nie znałam,
że jest przemiłym człowiekiem. – Przemek powiedział, że cię tu znajdę. Pasujesz
do jego opisu.
- Tak, panie Krzysztofie. To ja. Chwila moment… – w głowie
zaświeciła mi się czerwona lampka. – jaki Przemek?
- Lewicki, Przemysław Lewicki. Redaktor naczelny – tym razem mężczyzna
patrzył na mnie podejrzliwie. A ja? Poczułam się jak totalna idiotka.
- Jasna cholera, no przecież! – Skarciłam się w myślach
niecenzuralnymi słowami. W natłoku wrażeń zapomniałam, kto mnie tu przysłał.
Siatkarz zaśmiał się, kręcąc zabawnie głową, jakby sugerując mi
„oj, Zuza, Zuza, aleś ty zakręcona” albo coś w tym guście.
- Jednak wciąż nie wiem, po co mój szef Pana tu przysłał? –
Uświadomiłam sobie, że on ciągle stoi, a ja nie ruszyłam ani na chwilę swojego
zacnego tyłka z krzesła. Podniosłam się.
- Jakiego pana? Mów mi po imieniu - po prostu Krzysiek – znowu
wygiął usta w uśmiech. Robił to bez ustanku. Musiał doskonale wiedzieć, że
stres zżerał mnie od środka. Luźna rozmowa sprawiała, że z każdą chwilą czułam się swobodniej.
Jakbym rozmawiała ze starym kumplem. – Zatroszczył się o ciebie. Szepnął mi
słówko, ze zaczynasz i, że masz bardzo trudne zadanie. – Zniżył głos do
konfidenckiego szeptu – ale ja nic ci nie powiedziałem, pamiętaj! – i kolejny
uśmiech.
Tym razem i ja go odwzajemniłam. Krzysiek był wielką gwiazdą, a
wcale się tak nie zachowywał. Był najzwyczajniejszym w świecie gościem.
Wtem przemknął obok nas wyższy i szerszy w ramionach od Igły
mężczyzna.
Panowie uścisnęli dłonie.
Wymienili się uśmiechami i kilkoma słowami.
To był jego kolega z drużyny. Ten, któremu się przyglądałam.
Poznałam po tatuażu. Teraz dokładnie
widziałam napis: This is my life, my game and it's played by my rules. Przez ułamek sekundy wgapiałam się w jego biceps.
Brunet z Krzysia przeniósł wzrok na mnie. Wydawał
się zupełnym przeciwieństwem swojego kolegi. Chłodnym spojrzeniem zasugerował
dosyć klarownie, że będzie lepiej, kiedy odwrócę w tym momencie wzrok. Tak też
zrobiłam.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę. Wtedy Ignaczak
zwrócił się do mnie.
- Tak mi przykro… muszę na chwilę zniknąć.
Proponuję spotkanie w kawiarni. Rzut beretem stąd.
Na mojej twarzy pojawił się lekki grymas.
- Właściwie wczoraj przyjechałam… Może i jest
blisko to pewnie i tak się zgubię. – Nie chciałam wyjść na sierotkę, ale taka
prawda, byłam największą sierotą na naszej planecie.
- No to… - podrapał się po karku – zaczekaj tu
albo pod szatnią. Powołaj się na mnie. – Lekko się uśmiechnął i pognał gdzieś.
Popatrzyłam chwilę jak odchodzi. Po czym
odwróciłam się gwałtownie i od razu zrobiłam krok w przód.
Uderzyłam w coś i momentalnie odrzuciło mnie w
tył. Jednak „coś” nie było specjalnie twarde, więc nagłe wyrośnięcie ściany
wykluczyłam z góry.
Stał przede mną chłopak. W dłoni trzymał iPhona.
Zagapił się.
- Wybacz – szepnęliśmy w tej samej chwili.
Również równocześnie się uśmiechnęliśmy. Miał dołeczki. Bardzo słodkie.
Zapadła chwila milczenia. Oboje patrzeliśmy sobie
w oczy. Jego były niebieskie, nie… może morskie? Albo…
- Piotr – wyciągnął ku mnie prawą dłoń.
Wysunęłam swoją, złapałam jego i uścisnęłam ją.
On trzymając moją dłoń w swojej, przysunął ją bliżej ust i delikatnie
pocałował.
- Zuza… - ledwo zdołałam wypowiedzieć swoje imię.
Byłam pod wrażeniem.
Wtedy nieprzyjemny nieznajomy wyłonił się zza
pleców Piotra.
- Cichy, zbieraj się. – Kiedy mnie zobaczył, mina
zrzedła mu po raz kolejny tego dnia.
Szczerze mówiąc nie rozumiałam jego zachowania.
Widział mnie po raz pierwszy w życiu, a traktował, jakbym co najmniej
zasztyletowała jego matkę.
Zmrużył oczy.
- Widzimy się po raz kolejny – rzucił tonem tak chłodnym,
że ciarki przeszły mi po plecach. Wyciągnął rękę zza Piotrka. W pierwszym
momencie chciałam się zakryć i zacząć piszczeć cos w stylu „nie bij, nie bij,
nie bij!”. Jednak chłopak wyciągnął dłoń tylko na przywitanie. – Zbigniew –
znów nieprzyjemny ton, ale tym razem wydarzyło się coś dziwnego, jakby uśmiech
na jego twarzy. A albo to tylko gra świateł. Na pewno to drugie!
Od niechcenia ścisnęłam dłoń Zbyszka.
- Zuzanna – rzuciłam, chcąc być tak samo
oficjalna, jak on. – Miło mi – z chwilą gdy wypowiedziałam te słowa,
pożałowałam.
- Ta… - zaszczycił mnie spojrzeniem przez nie
dłużej niż sekundę. Zerknął na Piotrka i mruknął na niego. – Idziesz czy nie?
Piotrek spojrzał na mnie wzrokiem pod tytułem
„wybacz”. Machnął mi ręką na pożegnanie, a kiedy się uśmiechnął, ukazały się te
słodkie dołeczki.
- Do zobaczenia! – zawołał, będąc już kilkanaście
dobrych metrów ode mnie.
- Do zobaczenia - szepnęłam z uśmiechem pod nosem
sama do siebie.
Umówiliśmy się z Krzysiem pod szatnią.
O dziwo nie miałam problemów z dostaniem się do
korytarza przeznaczonego tylko dla zawodników.
Długie pomieszczenie było odnowione. Może nie w
tym roku, ale w przeciągu ostatnich 5 lat na pewno. Aczkolwiek korytarz był
dość wąski.
Zza jednych drzwi dochodziły różne bliżej niezidentyfikowane
odgłosy. Obok stała ławeczka. Coś w głowie podpowiadało mi, że w środku tego
pomieszczenia jest właśnie Krzysiek.
Usiadłam pod szatnią z założoną nogą na nogę.
Czekałam.
Na ścianie po drugiej stronie wisiała tablica ze
zdjęciami z sezonu 2011/2012, a przynajmniej tak głosił złoty napis nad nimi.
Od razu rzucił mi się w oczy Igła wraz z jednym z kolegów. Później przyuważyłam
kilka zdjęć Piotrka. Jedno podczas ataku, drugie na zagrywce, a pozostałe przedstawiały
jego uśmiech, którym uraczył mnie dzisiaj. Dwa dołeczki występowały głównych rolach na każdym z nich. Aż sama się
do nich uśmiechnęłam.
Wtedy za drzwiami obok mnie zrobiło się znów
głośno. Spodziewałam się, że zaraz wyjdzie trener i zdołam się mu przyjrzeć
bliżej. Jednak wcale tak nie było.
Drzwi się otworzyły akurat w moją stronę.
Ku mojemu zdziwieniu, pierwsza z szatni wybiegła
szczupła blondynka. Wyszarpnęłam się z czyjejś dłoni, która trzymała jej
nadgarstek w silnym uścisku. Była rozgniewana, cała roztrzęsiona.
- Zostaw mnie, odejdź! – warknęła na kogoś ukrytego
w szatni. – Nie będę cię błagać! Zasługuję na kogoś lepszego!
- Idź… - męski głos, znajomy męski głos. Jego
spokój wywołał u mnie dreszcz.
- Tylko idź? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? –
była na skraju załamania i wybuchnięcia płaczem. – Nigdy dla ciebie nic nie
znaczyłam!
- T y to powiedziałaś – mężczyzna był oschły i
zrównoważony. Kompletne przeciwieństwo dziewczyny.
Wtedy jej twarz zalała się uśmiechem, dość
dziwnym, trzeba przyznać. Zrobiła kilka kroków w przód. Wyciągnęłam dłonie
przed siebie i prawdopodobnie objęła nimi policzki hmm… partnera?
- Kocham cię, Zbyszku – całe rozgoryczenie sprzed
kilku chwil zniknęło z jej głosu.
Chwila milczenia.
Moment… co ona powiedziała?! Zbyszku?!
Jeśli to ten Zbyszek, a miałam stuprocentową
pewność, że to on, to pewnie już po mnie. Nie lubił mnie od początku, a teraz,
kiedy słyszałam, widziałam całą tę sytuację uzna, że go podsłuchuję i w ogóle
mnie zbluzga.
Jasna cholera.
- Idź już, powiedziałem coś, tak? – chłopak odparł
po kilku sekundach. Tym razem ostrzej.
Plask.
Spoliczkowała go.
Odwróciła się na pięcie, schowała twarz w
dłoniach. Wybiegła, stukając obcasami o kafelki na podłodze.
Zbyszek westchnął. Wyszedł zza drzwi. Oparł się
głową o ścianę, ręce splótł nad nią.
Serce mi waliło. Nasze spotkanie było nieuniknione. Ucieczka bez zauważenia nie wchodziła w grę. Usłyszałby tak czy siak.
Cholerne obcasy.
- Wiem, że słyszałaś – odezwał się po chwili.
Wyglądało na to, że mówi do mnie. – Wiedziałem, że jesteś za drzwiami. Przykro
mi, że musiałaś na to patrzeć.
On żartuje? Przykro mu?
- Nie wiem tylko, czy ona cię widziała – spojrzał
na mnie. Oczy miał mętne. Wyglądał, jakby stoczył przed chwilą walkę z
dziesięcioma przeciwnikami.
Pokiwałam przecząco głową.
- To świetnie – szepnął. Chwilę później dodał,
siadając obok mnie – Nie mów o tym nikomu.
- Nie powiem – zapewniłam go natychmiastową
odpowiedzią.
Tylko przez ułamek sekundy spoglądał w moją
stronę. Potem zakrył twarz rękami.
Nie chciałam siedzieć tu z nim. Raczej nie byłam
do tego upoważniona. Chciałam, aby Krzysiek już się pojawił i, żeby mnie stąd
zabrał. Natychmiast!
Milczeliśmy. Kilkanaście minut temu o mało co nie
zabił mnie wzrokiem, a teraz… płakał obok mnie?
Facet. Silny. Prawie dwa metry wzrostu. Siedzi.
I. Płacze. Przy. Mnie.
To jakiś żart. Ukryta kamera. Ukartowane. Raczej
mało prawdopodobne, ale inaczej nie potrafiłam tego wytłumaczyć.
- Słuchaj… Skoro masz tu tak siedzieć i za nią
szlochać, to może pobiegnij i zatrzymaj ją? – Wyparowałam, po czym od razu
ugryzłam się w język.
Nie odpowiedział.
- To naprawdę bez sensu. Przestań stroić sobie ze
mnie żarty! – szturchnęłam go w ramię. – Słyszysz?
- Masz chusteczkę? – szepnął prawie
niedosłyszalnie.
Odwróciłam oczy do nieba i pomyślałam „serio?”.
Wzięłam torbę na kolana. Wyszukałam chusteczki.
Podniosłam wzrok, wyciągając rękę, aby podać mu opakowanie chusteczek o zapachu
rumiankowym, ale jego już nie było.
- Jesteś! Szukam cię wszędzie – spojrzałam w
drugą stronę. To Krzysiu. Cały zziajany biegł w moją stronę. Złapał mnie za
nadgarstek, uśmiechając się. – Chodź, zabieram się.
Poderwałam się z ławki. Musiałam truchtać, żeby
dorównać mu kroku.
- Gdzie idziemy?
- No do kafejki, nie? – zaśmiał się pod nosem.
Wtedy poczułam na plecach piekące spojrzenie.
Odwróciłam się.
Nikogo nie było.
Tylko drzwi szatni właśnie się zamykały.