sobota, 25 sierpnia 2012

Rozdział Pierwszy


Dotarłam. W końcu na miejscu. Podróż pociągiem ciągnęła się w nieskończoność, ale nareszcie byłam na ziemi rzeszowskiej.
Czekał na mnie podstawiony przez radio samochód, którym miałam dostać się do nowego mieszkania. Drogę znałam dość dobrze, jednak czułam się nieco pewniej, że moim jednorazowym kierowcą będzie ktoś, kto lepiej orientuje się w terenie, ba, jest mieszkańcem Rzeszowa.
Zabrałam swoje bagaże z dworca. Była to tylko część moich rzeczy, jakie miałam zamiar przetransportować do nowego miejsca. Za jednym razem wszystkich nie udźwignęłoby pięciu mężczyzn, a co dopiero jedna kobietka niewielkiej postury.
Ciągnąc walizkę na kółkach, wyciągałam szyję jak żyrafa. Starałam się ujrzeć wśród ludzi kogoś, kto przypomina mi faceta, o którym opowiadała mi Laura. Dopiero po wyjściu ujrzałam mężczyznę, opierającego się plecami o drzwi czarnego Volvo. Pasował do opisu: lekki zarost, nieco szpakowaty, przeciętny wzrost.
Szybko podeszłam bliżej. Poprawiając torbę na ramieniu, a nogą podtrzymując walizę przed upadkiem z hukiem na chodnik, popukałam mężczyznę w ramię wskazującym palcem prawej ręki, po czym szybko ją opuściłam. Odwrócił się, jakby wyrwany z głębokiego namysłu.
- Hmm? – zawiesił na mnie swój wzrok.
- Yyy… pan Grzegorz? – zapytałam niepewna odpowiedzi. Po cichu liczyłam, że nie będę musiała przepraszać go za swoją pomyłkę.
Uśmiechnął się, jakby czytając mi w myślach i tym samym chcąc mnie uspokoić.
- Tak... Zuzanna, mam rację?
Odetchnęłam z ulgą. Wyciągnęłam do niego prawą rękę, wyginając usta w lekki uśmiech.
- Miło mi – odpowiedziałam radośnie. Uścisnął moją dłoń energicznie, aczkolwiek niemocno. Po chwili skierował wzrok na mój bagaż.
- Natargałaś się, dziewczyno. Daj, pomogę ci! – nie czekając na moją odpowiedź, zabrał mi walizkę i pociągnął ją w kierunku bagażnika. Klapa otworzyła się, a pan Grzegorz wrzucił moje rzeczy do środka, po chwili zatrzaskując ją głośno. Skierował się znów ku mnie. – Dokąd cię podwieźć? Podejrzewam, że chciałabyś się najpierw przebrać. Ile jechałaś?
- 4 godziny, ale dłużyły się jak co najmniej 7… - lekko się uśmiechnęłam, mój nowy znajomy także. – Ymm.. tak.. chciałabym się odświeżyć. Mam mieszkanie na… Staromieściu, chyba – końcówkę dorzuciłam po chwili. – Nie znam dokładnego adresu, ale wiem jak mniej więcej tam dojechać.
- Mniej czy więcej? – mężczyzna uniósł w pytaniu (z nutką drwiny) brwi w górę.
- Mniej… ale jak zobaczę to na pewno poznam to miejsce! – Wyszczerzyłam zęby, aby trochę go przekonać do swoich słów.
Pan Grzegorz łagodnie się uśmiechnął i skinął głową na auto.
- Wskakuj.

Po południem wybrałam się do mojego nowego miejsca pracy.
Budynek główny rozgłośni znajdował się plus minus 30 minut drogi pieszo od osiedla, na którym osiadłam. Autobusem zajęłoby to ok. 6-7 minut… tak myślę.
Przez obrotowe drzwi weszłam do środka. Moją uwagę przykuł panujący tam gwar. Wszędzie ktoś się dokądś spieszył. Straszne. Wyobraziłam sobie siebie taką zabieganą i aż się wzdrygnęłam. Przez chwilę zwątpiłam, czy jest to odpowiednie miejsce dla mnie. Zdecydowanie nie nadawałam  się do życia w ciągłym biegu. Gdzie czas na odpoczynek? Na latte w kawiarni? Na zakupy? Na plotki? Czy aby na pewno postępuję słusznie? Miałabym sobie tego wszystkiego odmawiać? Przecież nie było mi źle w rodzinnym mieście. Ale może wyjdzie mi to na dobre… kto wie?
- Zuza! – wróciłam do realnego świata dzięki radosnemu i znajomemu głosowi.
Zlustrowałam hol wzrokiem. To Laura! Zbliżała się do mnie w entuzjastycznym kłusie.
Nie zdążyłam wykrztusić ani jednego słowa. Dziewczyna rzuciła mi się na szyję, mocno mnie ściskając. Stęskniła się, czułam to po kościach.
- Tak dawno cię nie widziałam! – była przyklejona do mnie w tak silnym uścisku, że słowa wypowiadała przez niemal zaciśnięte zęby.
Pogłaskałam ją po plecach. Liczyłam, że zrozumie mój komunikat: „już, już… starczy, bo mnie udusisz”. Odebrała go poprawnie. Zwolniła uścisk i zrobiła krok w tył. Na twarzy miała przyklejony szeroki uśmiech.
Po chwili milczenia prawie równocześnie rzuciłyśmy się sobie w ramiona, znowu. Tym razem dodałyśmy do tego radosny, głośny pisk, jak w amerykańskich filmach.

W „piwnicy” biurowca znajdowała się mała restauracja. Zjeść można było wszystko poczynając od śniadania, poprzez lunch, obiad, deser, a kończąc na kolacji. Ponadto w specjalnej oddzielonej części, jak zdradziła mi Laura, przeprowadzano wywiady. Niekoniecznie radiowe. Bywało i tak, że lokalne gazety korzystały z tego miejsca.
Siedziałyśmy w kąciku. Na środku naszego stolika paliła się świeczka o zapachu wanilii. Nawiasem mówiąc, uwielbiam wanilię. 
Zamówiłyśmy po kawałku szarlotki oraz dla niej kawę, dla mnie herbatę.
- Wiesz już, jaki przydział dostaniesz? – wypytywała moja przyjaciółka. Laura pracowała przy przygotowywaniu materiałów do audycji. Miała jednak nadzieję, że kiedyś sama będzie mogła poprowadzić program radiowy.
- Sportowy. Resovia wygrała Plusligę, więc trzeba będzie prowadzić audycje radiowe z meczy transmitowanych, nietransmitowanych, w Rzeszowie i na wyjazdach. – Westchnęłam. Podróżowanie za klubem wiązało się, jakby nie patrzeć, z życiem na walizkach. Orientowałam się, co i jak w naszej lidze siatkarskiej. W tygodniu są dwa mecze – jeden na hali domowej, jeden na wyjeździe.
Laura zmarszczyła nos i udając współczucie, położyła swoją dłoń na moim barku.
- Szczerze współczuję…
- Akurat! – Odburknęłam natychmiast.
Zachichotała i podparła policzek na dłoni, kładąc łokieć na blacie kawiarnianego stolika z mahoniu.
- Myślisz, że… Marcin coś do mnie czuje? – Od razu wyczułam jej marzycielski ton.
Zacisnęłam palce w kącikach oczu, mrużąc powieki. Z politowaniem pokręciłam głową. Nie zmieniła się ani trochę.
Marcin, były chłopak Laury. Nie zasługiwał na nią. Stara śpiewka przyjaciółki po nieudanym związku? Tym razem nie. Taka prawda. Brunetka, ciepłe brązowe oczy, czarujący uśmiech, lekko zbrązowiała cera. A charakter? Tak miłej, pogodnej, wesolutkiej i słodkiej osoby nigdy nie poznałam i zapewne nie poznam. Ona jest jedyna, ona jest wyjątkowa, ona NIE jest dla niego.
- Nie widziałyśmy się z jakieś trzy i pół miesiąca, nie mogłaś gadać, bo byłaś zapracowana, a kiedy mamy chwilę dla siebie, zaczynasz jego temat. Błagam cię… - zakryłam twarz dłońmi, przeciągając je w dół od czoła do brody.
Dziewczyna spuściła wzrok. Pomieszała łyżeczką swoją kawę zupełnie bez entuzjazmu.
- Przepraszam… - szepnęłam po chwili. Przysunęłam się swoim krzesłem bliżej niej, robiąc potworny hałas. Objęłam jej ramiona i wtuliłam nos w jej bark. – Kocham cię, mała. On nie jest wart…
- No wiem… - mruknęła bez przekonania. Niemal usłyszałam, jak przewraca oczami.
- Wiesz, że cię kocham czy wiesz, że nie jest ciebie wart? – uniosłam głowę i zerknęłam na nią, starając się choć w najmniejszym stopniu wywołać uśmiech na jej ponurej twarzyczce.
- No i to, i to! – wysiliła się na delikatne uniesienie kącików ust. Dobre i to.

Kiedy wróciłam do domu było już ciemno.
Przekraczając próg, namacałam włącznik światła. Nagła jasność zaślepiła mnie na moment. Oczy musiały się przyzwyczaić do zmiany barw. Zamrugałam kilka razy. Przeszło. Chwilę potem rozejrzałam się po mieszkaniu. Teraz wyglądało… smętnie. Przy świetle słonecznym nie było takie puste, a teraz… brr.
Ściany były szare. W przedpokoju wisiał tylko stary wieszak na kurtki i płaszcze. Wręcz błagał o wymianę albo choćby przemalowanie.
Zajrzałam do kuchni. Ta też nie była przytulna, raczej zimna i prosta. Za prosta.
Najkrócej: całe moje lokum potrzebowało kobiecej ręki. W czymś takim nie miałam zamiaru mieszkać. Czułam się nieswojo, ot co.
Nagle coś zawibrowało w mojej kieszeni. Najpierw podskoczyłam w lekkim przestrachu, a później przypomniałam sobie, że w kieszeni jeansów trzymałam komórkę. Wyjęłam telefon. Ekran informował mnie o jednej nieprzeczytanej wiadomości od „Lewicki”. Lewicki to mój szef, najogólniej ujmując.
Otworzyłam ją.
Zuzanno, jutro zaczynasz. Do zobaczenia w rozgłośni.